9 maja 2010

Najemnicy z Averlandu

Mała przerwa od WFB, zapowiadana już w poprzedniej notce: skończony Averland. Nie jest to duża banda, ledwie 15 modeli (czyli w sumie przepisowo, pomijając możliwości niziołka i książki kucharskiej), ale też raczej długie kampanie nią nie będą grane. Niech sobie zostanie taka, i tak obecnie Mordheim jest grą całkowicie domową (wszystkie inne zresztą też) i ocenie żadnego sędziego nie będą te figurki podlegać.

Ostatni ze znienawidzonych projektów za mną... a dlaczego znienawidzonych? Otóż. Wspominałam już kiedyś co nieco o tym problemie - zaczynam składać bandę... jako że na brak zajęć figurkowych nie narzekam, mija pół roku... konwersje nie są już tak dobre, jak teraz umiem, ale nie poddaję się, zaczynam malować - mija kolejne pół roku... malowanie pierwszych figurek nie zadowala, ale nie można ich tak całkiem zostawić w tyle, trzeba zgrać techniki, żeby zachować spójność, słowem - pomalować figurki gorzej niż się umie. Najbardziej niewdzięczne chyba zajęcie. Dlatego Averland nie jest i raczej nie będzie ulubioną z moich band. Ale trudno, całość jest w miarę przyzwoita, choć od teraz nie będę już nigdy rozciągać w czasie roboty nad jedną bandą czy armią.

Wszelkie niuanse kolorystyczne wynikają z fluffu tej konkretnej bandy. A tak z czysto egoistycznego punktu widzenia - nie cierpię malowania najemników w jednej określonej kolorystyce ;)

***

Nagły szelest w ruinach przerwał spokojne wyczekiwanie. Kapitan Thomas Geizhals uniósł lekko rękę. Strzelcy napięli cięciwy, czekając na rozkaz. Nawet niziołki, stojące nieco wyżej, czekały w skupieniu, zamiast wiercić się, jak to zwykle bywało.

Strzała przeleciała koło ucha jakiegoś człowieka, wbijając się w stertę sczerniałych desek nieopodal. Thomas spojrzał z niechęcią na strzelców, dając do zrozumienia, by pilnowali swoich łuków. Sprawa była zbyt poważna, by móc sobie pozwolić na bezmyślne zabijanie.

- Wyjdź z rękami w górze, ty i twoi towarzysze - odezwał się spokojnie kapitan. - Bez żadnych sztuczek.

Jego oczom ukazało się sześciu mężczyzn, na oko bardzo zmęczonych i poturbowanych. Kilku z nich uzbrojonych było w halabardy, niektórzy mieli miecze. Wszyscy wyglądali na zranionych po jakiejś walce, jeden krwawił i lekko utykał na prawą nogę. Najstarszy - sędziwy wojak w czerwonym płaszczu - spoglądał na Thomasa niechętnie.
- Kim jesteście? - zapytał Thomas, już łagodniej.
- Chyba łatwo się domyślić. - prychnął wojak. - Sierżant Siegfried Mohndorf, a to moi ludzie... lub raczej to, co z nas zostało. - mruknął, już ciszej. - To wszystko.
- Nie jesteśmy wrogami! - zawołał chłopak, stojący obok. - Chcemy opuścić Mordheim, ledwie przeżyliśmy zeszłą noc... na cmentarzu wciąż roi się od nieumarłych. Musicie nas wypuścić!
- Johann - zgromił go sierżant. - Zamknij się.
- Nie - przerwał Thomas. - Niech mówi, skoro jego dowódca niewiele ma do powiedzenia. To twój syn, Mohndorf?
- Tak. - odrzekł sierżant. - Mój ostatni, najmłodszy syn. Wysłano mnie na polecenie Jego Wysokości Elektora Averlandu, z oddziałem najlepszych ludzi.
- Strażnicy gór - mruknął Thomas. - Zapewne chodziło o wielkie bogactwa? Czy nie po to przysłał was tu Elektor?
- Aye - odparł Johann, ośmielając się ponownie. - Ale ojciec nie przewidział, że w tym mieście czają się takie potworności. Nie mieliśmy żadnych strzelców ani zwiadowców... dlatego musimy odejść.

Thomas zmierzył go wzrokiem. Wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał.

- Taaak... - odezwał się w końcu. - Kapitan Geizhals. Jesteśmy z Averlandu, podobnie jak wy.

- Nie wyglądacie, sądząc po herbie i barwach - uśmiechnął się Siegfried. - Czyżby wynajął was ktoś obcy?

- Pewien hrabia ze Stirlandu upierał się, żeby odzyskać rodzinny skarb, który spoczywa ponoć w Mordheim - zaśmiał się Geizhals. - Tak, owszem, obcy... za to całkiem bogaty. Mam tu najlepszych łuczników w Averlandzie... - spojrzał w stronę chrząkających znacząco niziołków. - I, oczywiście, w Krainie Zgromadzenia. Naturalnie zabraliśmy też kilku niezgorszych zabijaków, ale mieliśmy dwa dni temu nieszczęście pojedynkować się ze szczuroludźmi. Wyhodowali oni bestię tak potworną, że nim udało nam się naszpikować ją strzałami i zabić, zmiażdżyła ona dosłownie wszystkich moich wojaków... z samymi strzelcami nie jest łatwo. Ich strzały rzadko chybiają celu, ale kiedy wróg dobiegnie, jest nieciekawie... - westchnął.

Siegfried spojrzał badawczo na swego syna. Potem przeniósł wzrok na swych ludzi. Czterech rosłych mężczyzn spojrzało na niego, kiwając głowami z aprobatą. Thomas najwyraźniej zauważył tę milczącą wymianę gestów.

- Myślisz o tym, aby... - zaczął Siegfried.
- Połączyć siły? - dokończył Thomas. - Tak, tak... jeśli pozwolimy wam odejść - a wierz mi, nie mamy powodu, by zabijać sześciu poturbowanych ludzi urodzonych na tej samej ziemi, co nasza - to i wy będziecie skazani na śmierć, i nam trudno wyżyć będzie. Nie mówiąc już o wykonaniu misji. A tak... zawsze by jakoś zyski można podzielić. Nie upieram się, lecz...

- Oczywiście, to korzystna oferta. - odrzekł Siegfried. - Chyba, że jest jakiś haczyk?
- Ja tu dowodzę - roześmiał się kapitan. - Nie przywykłem dzielić z nikim władzy, choć chętnie zasięgam rad weteranów. Jeśli to wytrzymasz, to raczej nie powinieneś się rozczarować. Ty i twoi ludzie.
- No cóż - Siegfried zdjął hełm i podszedł bliżej, wyciągając dłoń. Rozejrzał się wokół. Strzelcy nareszcie opuścili łuki. - Zatem, kapitanie, czekamy na rozkazy!








2 komentarze:

  1. Averland uwielbiam. W tym wykonaniu - kocham.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj Misiu, nie przesadzaj. Moim zdaniem to Twój Averland nie ma sobie równych. Ale prawda, że Averlandczycy to jedna z ciekawszych band najemników (niezależnie od modeli) - chyba wolę te dwie z Annuala, Ostland i Averland, od tych z podstawowego podręcznika.

    OdpowiedzUsuń