9 grudnia 2011

Frederico - drugi zombie

Naprawdę nazywał się Friedrich. Friedrich Roh. Ale kto by zwrócił uwagę na tak pospolite imię? Co innego Frederico - a jeszcze lepiej brzmiało "Frederico, szampierz z Tilei". Ciemne włosy, oczy i lekko egzotyczne rysy zrobiły swoje. Ludzie uwierzyli, że mają do czynienia z prawdziwym tileańskim mistrzem pojedynków. Mimo iż pochodził z małej wioski w Imperium, rzeczywiście miał talent do walki. A nawet gdyby nie miał, był zmuszony do radzenia sobie z życiem na własną rękę. Ojczym wcześnie wyrzucił go z domu, więc musiał jakoś zarobić na utrzymanie. A jak zarobić, jeśli nie uczciwą walką? Albo i nieuczciwą. Kogo to obchodzi... Frederico już w wieku dwudziestu lat był uważany za niezłego zabijakę, a pięć lat później - za doświadczonego wojownika. Życie układało się coraz lepiej. Nawet jakaś młoda i ładna mieszczanka wpuściła go do sypialni... kto wie, czy nie uciekłaby z nim z domu, jak przyrzekała. Ale pojawił się ten cholerny Martin i wyciągnął Frederica na wyprawę. Ostatnią wyprawę, jak obiecywał. Do przeklętego miasta Mordheim.

Przywykły do walki Frederico nie bardzo obawiał się Mordheim. To, co zastał na miejscu, trochę go zaskoczyło, ale trudno mówić o przerażeniu. Śmierć i choroba są wszędzie. Ludzie umierają, w walce czy we własnym łóżku, więc co za różnica? Choć najemnicy z Reiklandu nie radzili sobie zbyt dobrze, Frederico zawsze jakoś wychodził cało z tarapatów. Aż do owej pamiętnej misji, kiedy to został wysłany na cmentarz w Mordheim i spotkał przeciwnika, jakiego jak dotąd nigdy nie miał okazji poznać - wampira o posępnym uśmiechu i zębach równie ostrych jak miecz, który dzierżył w dłoni...

Walka odbyła się niesamowicie szybko. Z początku ciosy wampira nie robiły mu większej krzywdy. Ot, jedna mała ranka, rozdarte ubranie - kogo to obchodzi? Ale z każdym kolejnym ciosem uszkodzenia były mocniejsze, a Frederico nie dotrzymywał kroku wampirowi, nie był tak szybki. Nawet nie zauważył, kiedy miecz przeciwnika rozpłatał mu brzuch. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętał, był widok jego własnych jelit na cmentarnej ścieżce...

Ale to już nie miało znaczenia. Frederico przewalczył dumę. Wszakże nadal pozwolono mu robić to, co umiał najlepiej. Nie miał dawnego refleksu. Nie miał dawnej siły. Ale wciąż miał swój miecz i choć jego ruchami sterował nekromanta, to za każdym ciosem kryła się niezłomna wola dawnego szampierza...

Jeszcze w maju postanowiłam zrobić sobie nową bandę Nieumarłych, w oparciu o metalowe figurki z Mordheim i kilka plastikowych dodatków (ghule i wilki). Pomalowałam wtedy siostrę Hipolitę. Projekt, jak wiele innych, przespał wakacje, ale doczekał się kontynuacji teraz. Dziś kolejny zombiak, jeden z tych niepowtarzalnych modeli zombie z Mordheim, które uwielbiam. Mam nadzieję, że wreszcie na dobre skończę tę bandę i że będzie w miarę urozmaicona. Grywalność grywalnością, ale przecież nie będę wystawiać Nieumarłych na samych ghulach ;)

A oto Frederico. Sam model dość niepozorny. Rozczarował mnie trochę na zdjęciach, w realu podoba mi się dużo bardziej. Ale i tak... miłego oglądania :) Mam nadzieję, że zagram kiedyś tą bandą kampanię w SDKu.






2 komentarze:

  1. Fajny brzydal :) . Do swojej bandy też złozyłem sporą ilośc zombiaków i zgadzam sie ze granie na samych ghulach jest z deka obciachowe :P ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nice figure, great painting!

    OdpowiedzUsuń