Strony

8 stycznia 2012

Luthor, drugi dreg

Luthor bardzo nie lubił, gdy nazywano go klaunem lub pajacem. „Błazen” brzmiało dumnie. To słowo określało jego przeznaczenie, jego służbę, coś więcej, niż zwykły zawód. Na dworze hrabiego Steinhardta był szanowany i podziwiany. Nie brakowało mu niczego, wykonywał swą pracę sumiennie. Nie był przystojny, od dzieciństwa nazywano go garbusem i niedołęgą. Ale tu jego ułomność była atutem. I nawet mimo niej nie brakowało kobiet, które czasem ulegały urokowi – jeśli nie jego, to jego sławy, jaką cieszył się w Mordheim.

Na balu hrabiego miał nastąpić przełom. Występ przed wieloma znakomitymi gośćmi. Luthor czuł, że to będzie jego noc. Scena lśniła od przepychu, ale występowały na niej same nędzne aktorzyny albo cyrkowcy. Nikt, kto mógłby przyćmić jego chwałę. Przygotowywał się więc cały wieczór, wierząc, że coś w jego życiu się zmieni, że dzisiejszej nocy dokona ukoronowania całego swego dorobku.

Coś zagrzmiało, gdy wyszedł na scenę. Z początku sądził, że wyraz twarzy gości jest spowodowany jego wejściem. Ale niestety nie – chwilę później nadeszła ogólna panika, wrzask, chaos. Luthor stał na scenie i milczał. W milczeniu przyglądał się upadkowi całego balu, ludziom ginącym od walącego się dachu. Mógł uciec, był również w niebezpieczeństwie. Ale świadomość, że stracił swoje pięć minut, bolała go dużo bardziej, niż obawa przed śmiercią.

W zupełnym odrętwieniu stał na scenie, nawet gdy budynek opustoszał, a za oknami pojawiły się pierwsze promienie słońca. Nie usłyszał nieznajomego, wchodzącego przez na wpół zawalone drzwi do sali. Dopiero, gdy poczuł na plecach jego zimny oddech, drgnął i odwrócił się gwałtownie.

- Widziałem twój występ – odezwał się nieznajomy przyjaźnie. - Bardzo mi przykro, że tak szybko się zakończył. Miałem nadzieję, że obejrzę do końca. Jak ci na imię, chłopcze?
- Luthor – odrzekł Luthor, a jego własny głos wydał mu się piskliwy i skrzekliwy.
- Miałem nadzieję, że przyjmiesz wyzwanie i dołączysz do mojej świty. Trudno dziś o dobrego błazna, a służba u Steinhardta nie jest chyba spełnieniem marzeń, prawda?
Luthor milczał, zszokowany i zdezorientowany.
- Byłbym uradowany, gdybyś przyjął moją propozycję – ciągnął nieznajomy. - Ale jeśli nie zechcesz, to oczywiście będę musiał uciec się do innych środków...
I uśmiechnął się szeroko, ukazując długie, ostre zęby.


Dzisiaj drugi dreg, chyba jedyny, który pasuje do tej garbatej i pokracznej ekipy oryginalnych wzorów dregów z Mordheim. Figurka jest, zdaje się, z Warhammer Questa i wygląda na coś pomiędzy Quasimodo a psycholem z drugiej części "Ludzkiej Stonogi". Zawsze ją lubiłam i uważałam za godną włączenia do szeregów trupiej bandy, toteż bez oporu go w niej umieściłam. Zostawiłam mu oryginalne imię, ale fluff ma inny, dopasowany do nieco dziwacznego stroju. Jest dość kolorowy, jak na błazna przystało, ale starałam się nie przesadzać. Pewnie jak zwykle i tak przesadziłam ;)

Zapraszam do obejrzenia :)





4 komentarze:

  1. Boooski! Pięknie dobrane kolory. Do tego subtelność pociągnięć pędzla taka jak lubię.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zazdroszczę Luthora. To złoty kruk. Zdobycie tej figurki graniczy z niemożliwością :-) Malowanie miodzio.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny jest :) Fajna czerwień :)

    OdpowiedzUsuń