Strony

28 maja 2012

Raport z drugiej bitwy kampanii w SDK

Znów z lekkim opóźnieniem, ale wrzucam raport z drugiej bitwy. Tym razem Ostlandczycy mieli trochę więcej szczęścia, albo raczej przeciwnik miał nieco większego pecha i udało im się zwyciężyć, choć nie obyło się bez emocji. Zobaczymy, jak będzie dalej, bo dwie bitwy to jeszcze niewiele (w poprzedniej kampanii rozegraliśmy chyba 11). W każdym razie zapraszam do przeczytania!

Z dziennika Gerharda Hartmanna

Rany Bernharda i Reinharda szybko się zagoiły. Postanowiłem nie poddać się zbyt prędko i wyruszyć znów na poszukiwania bogactw. Tym razem zabrałem ze sobą jeszcze jedną osobę – mego bezużytecznego syna, Paula. Karl oferował się, że pójdzie za niego – zawsze chronił swego brata – lecz tym razem byłem nieugięty. Mój młodszy syn przybył do Mordheim i już w obozie rozpoczął libacje przy bimbrze Jakoba, którego ten stary dureń zabrał niestety spore zapasy. Zmartwiony niedawną porażką przymykałem na to oko, lecz w pewnym momencie musiałem powiedzieć „dość”. Po to zabrałem Paula do Mordheim, by nauczył się, że w życiu istnieje coś poza wiecznym wlewaniem w siebie potoku alkoholu. Po to, by zrozumiał, czym jest duma i chwała Hartmannów. Nawet, gdyby miał to przypłacić poważnymi konsekwencjami. Nie chciałem, by zginął, klnę się na Taala – nie było to moim zamiarem. Zginąłbym po powrocie z rąk własnej żony. Ale chciałem, by poznał prawdziwe życie, jakiego nie zaznał w Sturmbergheim.

Oczywiście musiał sobie golnąć przed wyprawą; usprawiedliwił to opowieściami ogrów o minotaurze (jak na małomówne istoty, ogry wyjątkowo dużo gadają o tym, o czym niekoniecznie gadać trzeba). Stwierdził, że po kilku głębszych nie przestraszyłby się samego Pana Cieni. Nie bardzo w to wierzyłem, ale z rezygnacją musiałem ustąpić. Miałem nadzieję, że mój syn nieudacznik nie potknie się chociaż o własne nogi.

Tym razem wroga wypatrzyliśmy szybko; były to krasnoludy, podstępna rasa pokurczów z Gór Krańca Świata. Franz pierwszy ich zauważył; ma najlepszy wzrok z nas wszystkich.

- Kurduple – powiedział i splunął. - Czterech.

- Sam bym ich w glebę wdeptał - wybełkotał Paul.

- Nie ciesz się jeszcze – pokręcił głową Bernhard. - Oni nie wyglądają na mocnych, ale nawet w niewielkiej grupie trudno z nimi walczyć. Mają zbroje, o jakich w Imperium nie słyszano. Podobno istnieją nawet takie, które zapewniają im niemal nieśmiertelność.

- Bujda i kpina – prychnął Franz. - Ale fakt, może być ciężko. Widzę zabójcę trolli. Grom i Gruag powinni uważać, on bardzo lubi walkę z takimi jak oni.

- To siem świetnie składa, bo my lubimy wgniatać w ziemie takich jak on – burknęli niemal jednocześnie Grom i Gruag. - Pokurcz też mienso.

Krasnoludy stały blisko siebie. Teraz albo nigdy, pomyślałem i nakazałem Reinhardowi szykować się do strzału. Wszyscy inni również stali w pełnej gotowości. Skrywaliśmy się w ruinach, lecz aby dotrzeć do wroga, musieliśmy opuścić bezpieczne miejsce. Obawiałem się ostrzału, ale według Franza wśród krasnoludów tylko jeden dzierżył kuszę. Warto było zaryzykować. Zarządziłem atak i oto biegliśmy wszyscy na wroga, a Reinhard już stał z garłaczem gotowym do wypalenia. Znowu jednak broń nie spisała się przeciw krasnoludzkim zbrojom. Ledwie jeden krasnolud wywrócił się, ale widać było z daleka, że lada chwila wstanie.

Szliśmy więc ku nim wystawieni na ostrzał jedynego kusznika w bandzie wroga. Szczęściem bełty przeleciały nam koło uszu. Zarządziłem atak i Grom wraz z Gruagiem osaczyli półnagiego krasnoluda z pomarańczowym czubem na głowie – osławionego zabójcę trolli. Następną rzeczą, którą ujrzałem, było zjawisko dość komiczne – dwóch krasnoludów, w tym jeden w lśniącej niespotykanym blaskiem zbroi, zeskoczyło z wysokości piętra na ziemię. Wyszło im to bardzo niezgrabnie, to fakt, ale w swych zbrojach niemal odbili się od podłoża i szybko się podnieśli.

Nagle usłyszałem krzyk. Odwróciłem się i spostrzegłem mojego syna, leżącego na ziemi i z krwawiącym ramieniem. Z rany wystawał nóż – w budynku obok najwyraźniej czyhał ktoś jeszcze. Spojrzałem w okno, ale sylwetka wroga ledwie mi mignęła. Mogłem jednak z całą pewnością stwierdzić, że był to podstępny niziołek na usługach krasnoludów.

Sytuacja była beznadziejna. Pomiędzy mną a krasnoludem leżał mój syn. Było jasne, że wróg zaatakuje, aby dopaść osłabionego przeciwnika, a to mogło skończyć się dla Paula tragicznie. Musiałem ratować własne dziecko. Rzuciłem się bez wahania na wrogiego dowódcę, a Franz zaatakował jego towarzysza. Kątem oka dostrzegłem jeszcze, jak ogry wdeptały w ziemię zabójcę trolli, kiedy usłyszałem głośny huk i mój umysł spowiła ciemność.

(notatka sporządzona koślawym pismem Paula Hartmanna)

Strasznie wkurzył mnie ten pokurcz. Rozmiary dzieciaka, a on mi bezkarnie kosę zasunął. W dodatku papa wywrócił się i leżał jak nieżywy. Nie to, że się wystraszyłem, bo byłem po kilku szklankach bimbru. Ale pomyślałem sobie, że szkoda, bo teraz, jak nie wstanę, to już nikt mi nie pomoże. Musiałem wstać, chociaż było mi trochę niedobrze i zupełnie mi się nie chciało. Ale wstałem. Nie jestem mięczakiem, tylko Hartmannem, nie? Stryjek Franz też upadł, ale zdołał się odczołgać poza linię strzału. Oczywiście Wilfried mógł mi dać tego swojego leczniczego piwka, ale stary dureń nawet o tym nie pomyślał. Co on sobie myśli, że ja mogę tak o suchym pysku cały dzień? Dobra, wszystko jedno. W każdym razie musiałem wziąć się w garść.

Ruszyłem więc tyłek, oczywiście na tyle powoli, by stryjek Bernhard i Reini zdążyli zrobić za mnie to, co należało, czyli zaatakować pokurczów. Schowałem się szybko w drzwiach budynku, żeby mnie znów nie dopadł ten maluch z nożami. Szczęście, że Grom i Gruag pozostali cali i zdrowi, bo mogłoby być krucho.

Stryjek Bernhard jest mistrzem w walce młotem. Młotem, pałką, nawet tulipanem lepiej walczy od wujka Ottona. Zadaje genialne ciosy, serio. Widziałem, jak sobie radzi z tym pokurczem i przysięgam, było na co popatrzeć. Ale wstrętny krasnal dobrze posługiwał się tarczą. Stryjek jest dobry, ale w którymś momencie, kiedy już myślał, że zwyciężył, krasnolud odbił cios i powalił go na ziemię.

Wkurzyłem się. Stryjek Bernhard jest najfajniejszy z rodziny. Nigdy nie suszy mi głowy o picie i opowiada klawe historyjki z czasów wojen ze zwierzoludźmi. Pobiegłem więc na tego pokurcza razem ze stryjem Franzem i Gruagiem – jeśli stryj Bernhard został zabity, to ja chciałem go pomścić. Jak prawdziwy Hartmann, nie?

Z grubsza to tyle pamiętam. Trochę mnie zamroczyło po tym bimbrze wuja Jakoba. Ale pamiętam, że krasnoludy uciekły. Nie dziwota – został się jeden, nie licząc tego malucha w oknie w domu obok. Z Gromem i Gruagiem nie mieliby szans, na takie ogry nie ma mocnych.

(pismo z powrotem staje się równe i proste)

Zbudziłem się już w obozie. Leżałem obok Bernharda, który – poza zabandażowaną głową – wyglądał całkiem nieźle. Nade mną pochylali się Franz z Wilfriedem, którzy na widok mego przebudzenia uśmiechnęli się z ulgą.

- Napij się – Wilfried podsunął mi kubek piwa. - Pomoże ci, tkwi w nim moc Taala.

- I smród goblina – dorzucił Franz. - Przestraszyłeś nas trochę, stary. Dobrze, że mieliśmy przewagę. Pokurcze zwiewały, aż się kurzyło.

- A... Paul? - przypomniałem sobie o upadku syna i jego krwawiącym ramieniu.

- Leży nieprzytomny – wzruszył ramionami Wilfried.

- Tak mocno oberwał? - zaniepokoiłem się.

- Nie, jeszcze nie wytrzeźwiał.

- A – odetchnąłem. – To w porządku.

Usiadłem, sycząc z bólu. Parszywy pokurcz wypalił mi prosto w żebro. Chyba tylko pękło, ale i tak bolało. Jednak ból szybko przepędziła duma ze zwycięstwa. Wreszcie osiągnęliśmy pierwszy sukces w Mordheim. Nie poddaliśmy się. Nigdy się nie poddajemy. Wierzę, że i kolejnym razem Taal nam dopomoże i wróg nie będzie miał szans.

2 komentarze: