Strony

22 czerwca 2010

Heinrich, siostrzeniec Gerharda

Dzisiaj kolejny członek bandy Ostlandczyków. Niewiele tu jest do rozpisywania się - to jeden z tych złożonych w prosty sposób, z mało wymyślnych bitsów ludków, którzy będą gdzieś tam w tle (a znając Mordheim, pewnie dokonają największych zniszczeń). Kin zresztą nie jest jednostką bardzo specyficzną. Ot, jak warrior w każdej innej bandzie, tyle że nazwa inna. Ten tu posiada z milicji wszystko prócz głowy. Głowa w futrzanej czapie jest oczywiście z łuczników, żeby pasowała do wiejskiego (czy raczej wieśniackiego) stylu bandy. Historię swoją ma, jak na Ostlandczyka przystało.



Heinrich Wiesmann

Marie była zawsze ukochaną siostrą Gerharda. Wprawdzie dla rodu takiego jak Hartmannowie kobiety nie znaczyły wiele, lecz mimo wszystko otaczano je czcią i szacunkiem. Młodsza kilka lat Marie była dla Gerharda oczkiem w głowie. Żaden mężczyzna, którego on nie zaaprobował, nie miał prawa się o nią starać. Wprawdzie kilku próbowało, szybko jednak zrozumieli, że Gerhard ma twarde pięści i równie twardy charakter. Wspólnie z ojcem znalazł dla siostry idealnego męża – Alberta Wiesmanna, posiadacza rozległych ziem kilka mil od Sturmbergheim. Dziedzicem tych ziem miał zostać narodzony rok później syn – Heinrich.

Gerhard z radością zapraszał do domu swego siostrzeńca. Heinrich jako chłopiec spędzał czas głównie z Paulem i Karlem, często też ze swymi stryjecznymi braćmi. Jako jedynakowi zawsze jednak towarzyszyło mu jakieś poczucie samotności i wyobcowania. Nie mógł pozwolić sobie na wybryki jak Paul, a ojciec nie pozwalał mu chodzić na polowania z Karlem i kuzynami. Marie zaczęła nawet skarżyć się bratu, że jej syn staje się z wiekiem coraz smutniejszy, stroni od towarzystwa i choć prace na roli wykonuje sumiennie, to zdarza mu się zamyślić na dłuższą chwilę i wówczas postępuje nieuważnie. Gerhard czuł, że Heinricha przytłacza odpowiedzialność i brak mu młodzieńczych rozrywek, ale wiedział, że nie powinien wprost krytykować Alberta.

Jednak wyprawa do Mordheim stała się świetną okazją, by Heinrich posmakował nieco świata i przygód. Gerhard miał świetny pretekst – potrzebował ludzi. Albert nie śmiał zaprotestować, choć nie był tym pomysłem zachwycony. Marie, choć przepłakała noc ze strachu o jedynego syna, w duchu cieszyła się jego szczęściem. W dniu, kiedy wyruszali, po raz pierwszy od dawna Heinrich się uśmiechał.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz