Jorgen pośpiesznie wdziewał swą szatę. Nie przepadał za nią; była długa i często się o nią potykał, ale czuł się w niej bardziej profesjonalnie. Spojrzał szybko do magicznej księgi i wyszeptał tajemniczą formułę. Z zadowoleniem spostrzegł, jak w jego dłoni materializuje się kula ognia. Niewielka, ale zawsze. Ogniste kule zawsze robią wrażenie na potencjalnych pracodawcach. Dobrze, że nigdy nie wymagano od niego referencji. Większość byłych pracodawców albo nie żyła, albo przeklinała go do tej pory. Ale co było innego do roboty w okolicach Mordheim? Jasne, można jeszcze zostać jednym z najemników. Ale Jorgen nie był nigdy mocny w walce. Do strzelania tym bardziej zdolności nie miał, nawet nie umiał utrzymać poprawnie łuku. Takie życie, jeśli przed katastrofą, zamiast uczciwie pracować, wiodło się żywot szalbierza i pasera. Całe szczęście, że nie zdążył sprzedać tej księgi o magii; mógł się douczyć co nieco, bo jako mag nigdy daleko nie zaszedł, edukację zakończył bardzo szybko. Przypiął do szaty kilka magicznych kart i amuletów; były warte tyle, ile wiara innych w ich skuteczność, ale to właśnie ta wiara dawała Jorgenowi jakiekolwiek szanse zarobku. Obwieszony amuletami i czaszkami prezentował się wystarczająco mrocznie, by pozbawić pracodawców wszelkich wątpliwości. Wprawdzie od ich dźwigania nieraz po całym dniu bolały go plecy, ale gra warta była świeczki.
Gdy skończył się ubierać, zajrzał do butelki. Na dnie ostał się jeszcze łyk dość podłej gorzałki. Wypił pośpiesznie, słysząc, że ktoś dobija się do drzwi jego wozu, w którym był zmuszony tymczasowo mieszkać. Wstał niechętnie i otworzył drzwi. Jego oczom ukazały się istoty dość mizerne, garbate i o wyraźnie niezdrowym kolorze skóry. Ubrane były głównie w szmaty. "Żebracy", przemknęło przez głowę Jorgenowi, ale wydusił z siebie krótkie powitanie w nadziei, że jednak się pomylił.
- Mistrz Verridan? - zapytał jeden z przybyszów.
- Jam jest - odparł Jorgen, lekko zdumiony. - Jesteście pewni, że szukacie właśnie mnie?
- Ej, ty - warknął drugi. - Nie myśl sobie, że nie mamy poważnej oferty. Przysłał nas Ludwik von Greifberg. Kojarzysz to nazwisko na pewno.
- Tak... z miejskiego cmentarza. Gdzieś mi mignęło na nagrobku.
- Brawo, mistrzu. Możesz być z siebie dumny. Hrabia zaprasza do współpracy.
- Ale jak... - Jorgen nagle urwał i zrozumiał. - Ale ja... ale ja... - kombinował gorączkowo, co powiedzieć, aby wykręcić się od współpracy z nieumarłymi.
- Ale ty żądasz zapłaty z góry - domyślił się jeden ze sługusów wampira i wyjął sakiewkę. - Trzydzieści, prawda? Przelicz i chodź, bo trochę nam się spieszy.
Gdy skończył się ubierać, zajrzał do butelki. Na dnie ostał się jeszcze łyk dość podłej gorzałki. Wypił pośpiesznie, słysząc, że ktoś dobija się do drzwi jego wozu, w którym był zmuszony tymczasowo mieszkać. Wstał niechętnie i otworzył drzwi. Jego oczom ukazały się istoty dość mizerne, garbate i o wyraźnie niezdrowym kolorze skóry. Ubrane były głównie w szmaty. "Żebracy", przemknęło przez głowę Jorgenowi, ale wydusił z siebie krótkie powitanie w nadziei, że jednak się pomylił.
- Mistrz Verridan? - zapytał jeden z przybyszów.
- Jam jest - odparł Jorgen, lekko zdumiony. - Jesteście pewni, że szukacie właśnie mnie?
- Ej, ty - warknął drugi. - Nie myśl sobie, że nie mamy poważnej oferty. Przysłał nas Ludwik von Greifberg. Kojarzysz to nazwisko na pewno.
- Tak... z miejskiego cmentarza. Gdzieś mi mignęło na nagrobku.
- Brawo, mistrzu. Możesz być z siebie dumny. Hrabia zaprasza do współpracy.
- Ale jak... - Jorgen nagle urwał i zrozumiał. - Ale ja... ale ja... - kombinował gorączkowo, co powiedzieć, aby wykręcić się od współpracy z nieumarłymi.
- Ale ty żądasz zapłaty z góry - domyślił się jeden ze sługusów wampira i wyjął sakiewkę. - Trzydzieści, prawda? Przelicz i chodź, bo trochę nam się spieszy.
Jorgen przeliczył w pośpiechu. Ku jego zdumieniu pieniądze były prawdziwe. I nikt nie żądał od niego pokazu sztuczek magicznych ani innej formy rozmowy kwalifikacyjnej.
- Panowie - uśmiechnął się, choć dość blado. - Mistrz Verridan jest do waszej dyspozycji.
Granie w tym tygodniu odwołane, ale czarnoksiężnik doczekał się pomalowania, bo truposze potrzebują jakiejkolwiek magicznej pomocy przy niezbyt uzdolnionym nekromancie ;) Nie chcę kupować kolejnych zombie, a akurat stać mnie na wynajęcie warlocka. Problem w tym, że nie miałam figurki, czy też raczej - miałam jakiegoś czarodzieja, ale to był jakiś reaperowski mongoł malowany wiele lat temu. A figurka oryginalnego mordheimowego warlocka zawsze mnie jakoś urzekała. Gość obwieszony ekwipunkiem, nad łbem palą mu się świeczki na czaszkach, a czary z punktu widzenia zasad ma nie za specjalne. Jak się ma pecha, to mogą się wręcz okazać kompletnie nieprzydatne. Stąd fluff do niego napisałam właśnie taki, a nie inny, bo dla mnie to trochę pozer, a nie prawdziwy mroczny czarnoksiężnik ;) Co nie zmienia faktu, że tę figurkę bardzo lubię i z przyjemnością ją pomalowałam.
Zapraszam do obejrzenia :)
Zapraszam do obejrzenia :)
Świetna szata i ropuch :). Bez kitu chyba jedno z lepszych malowań tego figsa jakie dotąd oglądałem! Mam nadzieję, ze przy takim fluffie nie da nam zbytniego wycisku w SDKowej kampanii ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci, że na moją prośbę również i post ukazujący czarnoksiężnika opatrzyłaś wstawką fabularną :*!
OdpowiedzUsuńPonownie zachęcam do napisania i publikacji jakiegoś nieco dłuższego opowiadania w klimatach Miasta Potępionych ;).
Świetny fluff i malowanie :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńMistrzowy ten Mistrz Veridan. Mam nadzieję że za tydzień zobaczę live.
OdpowiedzUsuńpzdr
Podpinam się pod prośbo-propozycję Tomka. Jeśli by Cię naszła Natalia niespodziewana wena to skrobnij koniecznie coś niecoś na stronę klubową ;)
OdpowiedzUsuńTo chyba najlepszy wstęp literacki z całej bandy! Fluff wyjątkowo dobrze pasuje do tej figurki. Malowanie też wypasik.
OdpowiedzUsuńW tej figurce zawsze mnie rozwalały te świeczki:D A malowanie bardzo bardzo. Osobiście bałbym się pomalować te sakiewki czy woreczki przy szacie na kolory inne niż brązowo-szaro-czarne, a tutaj - pomimo że na niebiesko i zielono - wcale nie pstrokato, a za to ożywczo! Wypas:)
OdpowiedzUsuń