Bernhard Hartmann
Zaledwie dwa lata młodszy od brata Bernhard od najmłodszych lat był człowiekiem, który wzbudzał uczucie, jakie można by określić mianem „mieszaniny podziwu i lęku”. O takie uczucie nie było łatwo, bo w dumnym rodzie Hartmannów nie brakowało jednostek nieprzeciętnych, ale w pewnych kwestiach Bernhard przekroczył granice przeciętności tak bardzo, że sam przestał je już widzieć.
Jego wczesna młodość przypadła na lata, w których w Ostwaldzie znów pojawili się zwierzoludzie. Nie w takiej liczbie, jak w czasach poprzedniego pokolenia, ale ludzie i tak bali się o swoje życie. Co gorsza, niewielu było mężczyzn, którzy chcieli walczyć. Weterani poprzednich walk się postarzeli, a nowi jeszcze nie dorośli do tej roli. Niespodziewanie na czele nieformalnej grupy obrońców stanął Bernhard, syn Siegfrieda Hartmanna. Niewiele poza tym o nim jeszcze wiedziano i ludzie łapali się za głowy, jak piętnastolatek może się pchać do lasu na pewną śmierć. Nieoczekiwanie obrońcy okazali się skuteczni. Bernhard dokonał w tych walkach czynów niewyobrażalnych jak na swój młody wiek i na dobre zażegnał niebezpieczeństwo.
Ale jemu nadal nudziło się w domu i niedługo mógł usiedzieć w jednym miejscu. Wkrótce znów opuścił dom. Za kolejny cel obrał sobie zbójców i więziennych zbiegów, stanowiących niebezpieczeństwo dla przejeżdżających kupców. Można by go nazwać łowcą nagród, gdyby Bernhard istotnie ścigał ów element dla nagród. Ale dla niego sama przygoda była celem. Znany był z uporu i szaleńczej nieomal odwagi i to sprawiło, że mądrzy ludzie woleli schodzić mu z drogi, niemądrzy zaś – podziwiali go i próbowali naśladować.
Na pomysł wyprawy do Mordheim Bernhard przystał z jeszcze większym entuzjazmem, niż jego brat. Powoli nudziło mu się już jeżdżenie „dookoła podwórka”, jak mówił i ściganie wyjętych spod prawa. W Mordheim czekały rzeczy zupełnie nowe, nieznane nikomu w tych stronach. Bernhard nie mógł się ich doczekać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz