Wilfried, prawdopodobnie Hartmann
Nie jest rzeczą pewną, czy kapłana owego można nazywać Wilfriedem. Zdania w rodzinie są co do tej kwestii podzielone. Związane jest to z tragiczną i niewyjaśnioną do końca historią jego rodziny...
Oswald był najmłodszym z braci. Ożenił się dopiero, gdy dzieci Josefa i Siegfrieda dawno były na świecie. Sam był dość silnym, dobrze zbudowanym mężczyzną, ale mówiono o nim we wsi, że ma słaby charakter. Udało mu się jednak zdobyć serce dziewczyny, za którą oglądał się niejeden mężczyzna. Była ona zupełnym przeciwieństwem męża – krucha i delikatna z wyglądu, lecz pełna siły i odwagi.
Niecały rok po ślubie narodził się Wilfried. Najradośniejszy dzień w życiu Oswalda szybko zamienił się w koszmar, kiedy wraz z przyjściem na świat syna odeszła z niego jego żona – wiejski medyk nie zdołał nic zaradzić wobec krwotoku, który odebrał życie dziewczynie. Oswald kochał chłopca, ale zabrakło mu odwagi i siły, by zebrać się w garść po tragedii. Zapomnienia zaczął szukać w piciu. Wilfriedem zajmowała się w tym czasie Kirsten, żona Josefa. Chłopak jednak od wczesnego dzieciństwa był zamknięty w sobie i nie przyjaźnił się ze stryjecznymi braćmi. Czasem jedynie rozmawiał ze swą kuzynką Marie.
Dwanaście lat po śmierci żony Oswald przeżył kolejną tragedię. Wilfried, namówiony wreszcie przez ciotkę do wyjścia z domu, poszedł do lasu i nie wrócił. Lasy Ostlandu są niebezpieczne i zdradliwe. W lasach Ostlandu czają się niebezpieczeństwa, wobec których dwunastoletni chłopak jest bezsilny. Oswald za dobrze wiedział, jak tragiczna i bolesna mogła być śmierć jego syna. Nim jeszcze ogłoszono oficjalny koniec poszukiwań, powiesił się na drzewie koło swego domu.
Pewnej deszczowej nocy, wiele lat później, próg karczmy przestąpił dziwaczny mężczyzna. Długie włosy i brodę miał w nieładzie, na głowie jego tkwiła czaszka jelenia. Wsparty jedynie na kiju, wkroczył do izby i usiadł obok Gerharda i jego stryjecznych braci, omawiających właśnie szczegóły wyprawy do Mordheim. Odezwał się niskim, chrapliwym głosem i urywanymi zdaniami, jakby dawno nie przebywał wśród ludzi, wyjaśnił, po co się tu znalazł. Nie wiadomo skąd ten obcy człowiek dowiedział się o wyprawie i jako kapłan Boga Natury, Taala, zaoferował swoją pomoc. Powodów zdradzić nie potrafił, swej tożsamości nie pamiętał albo nie chciał pamiętać. Gerhard jednak szybko wpadł na pomysł, że to zaginiony przed laty Wilfried. Świadczyć o tym mógł naszyjnik podobny do tego, który syn Oswalda odziedziczył po matce. Franz przyjął teorię Gerharda, Bernhard jednak nie do końca w nią uwierzył. Wszyscy trzej jednak zgodzili się, że wsparcie kapłana będzie przydatne w wyprawie, a Wilfried (niemający nic przeciwko nazywaniu go w ten sposób), kim by dla nich nie był, służy przecież najpotężniejszemu z bogów...
rogacz:D
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się ta figurka!
OdpowiedzUsuńAle imię bohatera, Wilfried, kojarzy mi się nieodzownie z pewnym serialem, pełnym absurdu i dialogów typu 'got any dividiz?'. I tak sobie pomyślałem, idąc tropem tych skojarzeń i absurdów, że jak chłopak 12 lat nie wychodził z domu, to potem poszedł w tango i wrócił z ustrojstwem na głowie... lepiej dzieci wypuszczać wcześniej na dwór... Przepraszam, proszę mnie zignorować!
Jeleń nie ma rogów tylko poroże!!! :)
OdpowiedzUsuń