W minioną niedzielę mieliśmy okazję zorganizować i brać udział w turnieju Mordheim w Warszawie. Już drugi raz w tym roku spotkaliśmy się w lokalnym, ale całkiem licznym gronie, aby pograć w system powszechnie uznany za wymarły ;) Na szczęście frekwencja i zabawa na turniejach skutecznie przeczy temu poglądowi. Mordheim żyje i ma się dobrze, przynajmniej u nas. Zapraszam do przeczytania kilku poturniejowych wrażeń z punktu widzenia zarówno organizatora, jak i uczestnika.
Przyjechaliśmy jak zwykle dość wcześnie, aby zdążyć z przygotowaniem sali. Z pomocą załogi klubu i uczestników udało nam się sprawnie przenieść kartony z makietami. W sali mieliśmy 5 blatów, reszta miała czekać w kanciapie na dole SDK... i tu spotkała nas przykra niespodzianka. Blaty zniknęły. Ostały się jeno "drzwi od szafy Leszcza", które po podzieleniu na pół dały radę robić za dwa (nieco niewymiarowe, ale zawsze) blaty. Więcej na szczęście nie było potrzeba - stawiło się wraz ze mną 13 osób, więc Tomek, chcąc nie chcąc, musiał dołączyć, by liczba była parzysta. Na sędziowaniu nie odbiło się to chyba bardziej niż zwykle, natomiast w liczbie zdjęć niestety to widać. Ja byłam "grającym sędzią" czyli osobą, która zazwyczaj straszliwie obrywa w bitwach, bo 10 osób wokół ma naraz jakieś pytanie ;) Tym razem albo pytań było mniej, albo szczęście większe, bo poszło mi lepiej niż zazwyczaj. Ale o tym zaraz.
Pierwszą bitwę rozpoczęliśmy z małym opóźnieniem, jak zwykle. Trafiły mi się krasnoludy Mecenasika. Polowanie na Wyrdstone się udało, gorzej z samą bitwą. Mimo wsparcia ogrów krasnoludom udało się pokonać mój Ostland. Już w pierwszej bitwie było widać, że gwiazdą bandy będzie kapłan Taala, któremu za pomocą przyzwanych wiewiórek udało się nałapać niebotyczną ilość awansów w tej krótkiej kampanii.
W drugiej bitwie Ostlandowi poszło lepiej. Trafiłam na Tomka z Averlandem. Kapłan Taala pokonał fanatycznego kapłana Sigmara (który był jednym z celów scenariusza), zanim ten zdążył choćby pisnąć. Po pierwszej rundzie wiadomo było, że teraz sprawa rozegra się tylko pomiędzy dwoma bandami, bez dodatkowych zdarzeń losowych. Atak ogrów wsparty wiewiórkami nie dał szans strzelcom z Averlandu, co przyniosło Ostlandczykom zasłużone zwycięstwo.
W trzeciej bitwie (occupy) miałam przyjemność po raz drugi w życiu trafić na Snajka i jego szczury, co już samo w sobie jest trudnym zadaniem, bo skaveny w scenariuszu bez testów rozbicia robią się poważnym przeciwnikiem. Zresztą zawsze szczuroogr jest problemem, zwłaszcza, że wiewiórki z siłą 1 nie mogły mu nic zrobić. Było bardzo trudno, choć wynik od połowy bitwy był w zasadzie przesądzony - potyczka zakończyła się równym remisem 10:10. Całe szczęście, że przeżyły ogry.
Po trzeciej bitwie nastąpiła przerwa obiadowa, podczas której zjedliśmy tradycyjną pizzę i omówiliśmy dotychczasowe wyniki walk.
W czwartej bitwie znów trafiłam na rodzinę, tym razem na swego szwagra, Krzycha. Krzychu postanowił zagrać Bretonią, bandą niezbyt mocną, jeśli złożoną klimatycznie. No, ale czemu właściwie rezygnować z klimatu... Bretonia miała rycerza na koniu, koniu odkupionym, bo drugiej bitwy nie przeżył. Dość niebezpieczne indywiduum, jak to było widać już w poprzednich bitwach. Obawiałam się go zwłaszcza, że dzięki mobilności nie dawał się pokonać strzelcom (zresztą łucznika miałam jednego, a garłacz oszczędzałam na jakieś większe zgrupowanie wroga). Skarb, którego poszukiwaliśmy, znalazł się pod sam koniec w rękach Ostlandczyków. Nie zdążyli z nim się jednak ruszyć, bo Bretonia dała znak do odwrotu. Niestety, nie bez strat - tym razem przeżył koń, lecz jeździec pożegnał się ze światem.
Piąta bitwa była wyjątkowo emocjonującym meczem o trzecie miejsce. Tym razem były to krasnoludy Grichalka, wyjątkowo niebezpieczna banda do street fighta, bowiem posiadała doskonale strzelającego inżyniera. Szaman ze scenariusza został pokonany dość szybko (nie dość szybko dla Ostlandczyków - dwa razy przespacerował się po nich Gork, co znacznie spowolniło bandę) przez... wiadomo, wiewiórki. Niestety, kiedy Ostland dopadł już wroga, ogry były znacznie osłabione i szybko padły. Po kolei padali też inni, w tym władca krwiożerczych wiewiórek. Co tu dużo mówić, godziłam się już z przegraną... na szczęście krasnoludom pierwszym zabrakło odwagi.
Podsumowując udział własny: po 5 latach wreszcie znów stanęłam na podium i to grając dość nową dla mnie bandą ;) Cieszę się też ze zwycięstwa Leszcza, bo grał on Karnawałem Chaosu, który jest mimo wszystko do tej pory moją ulubioną bandą w Mordheim. Banda ta rzadko stawała na podium (ostatnio 4 lata temu, kiedy w Lublinie zwyciężył nią Tomek i 5 lat temu, kiedy udało mi się na Bazyliszku zająć 2. miejsce). Może wreszcie ktoś przekona się, że wygrać można nie tylko popularną bandą.
Rozdanie nagród było równie przyjemne, jak na poprzednim turnieju, bo tak samo jak wtedy, nikt nie wyszedł z pustymi rękami. Każdy uczestnik dostał po blisterku (pierwsze 3 miejsca oczywiście nie tylko) i symbolicznym pędzelku, aby nikt nie miał wymówki do przychodzenia z niepomalowaną bandą ;) Sprzątanie dzięki pomocy graczy poszło szybko i nawet przed czasem (a nie, jak do tej pory, z opóźnieniem) zwinęliśmy się z SDK w dobrych humorach po turnieju.
Jak zwykle organizacja turnieju i udział w nim były rzeczą męczącą, ale satysfakcjonującą. Cały dzień minął nam szybko i w miłej atmosferze. Choć skład osobowy na poszczególnych turniejach się lekko zmienia, to zawsze przychodzą ludzie nastawieni na dobrą zabawę i miłe spędzanie czasu. Za to wszystkim graczom dziękujemy i mamy nadzieję, że kolejne turnieje również będą się cieszyły taką frekwencją :)
Zapraszam do obejrzenia GALERII ZDJĘĆ Z TURNIEJU.
Czytam tekst z łezką w oku. Jak dawno nie grałem na turnieju Mordheim...
OdpowiedzUsuńMiSiO, nic straconego - Mordheim w Warszawie ma się dobrze i turniej pewnie niejeden będzie, więc następnym razem zapraszamy :)
OdpowiedzUsuńMój problem polega na braku czasu tzn. odległości i czasie. Chociaż chyba jak pomaluję Ostland, przyjadę popykać nie dla wyniku a dla wspomnień :D
OdpowiedzUsuńFajnie będzie zobaczyć starych znajomych.
Wpadaj koniecznie, granie z takim weteranem to zawsze jest czysta przyjemność :).
OdpowiedzUsuń