Spodobała mi się inicjatywa rozpoczęta na blogu Inkuba i choć Tomek raczej nie ma czasu wziąć w niej udziału (przynajmniej w tym miesiącu), mnie jakoś udało się zmieścić we wrześniu - choć ledwo-ledwo, z racji wyjazdów, pracy i różnych takich... no, już o tym pisałam. Ale się udało i to najważniejsze! W sumie po 10 latach siedzenia w hobby przyda się jakiś taki wspominkowy wpis, jako część podsumowania działalności, która zaczynała się bardzo, bardzo skromnie... no, nadal jest dość skromna, ale rozwój idzie w dobrym kierunku. Te 10 lat temu nawet nie myślałam, jak daleko to zajdzie :) Zaczynamy więc!
Większość historii zaczyna się
pewnie od „kiedy byłem, kiedy byłem małym chłopcem, hej”. Nie
da się ukryć, że ja małym chłopcem nie byłam, a zabawkami
bawiłam się raczej tradycyjnymi, więc „to” zaczęło się
dopiero w późnych latach nastoletnich. Zapewne łatwo się
domyślić, jak – poznałam pewnego sympatycznego chłopaka,
znanego dziś tutaj jako Kapitan Hak ;) Wcześniej w ogóle nie
czytałam literatury fantasy (poza Wiedźminem, za którym nie
przepadam), można więc powiedzieć, że wszystko zaczęło się
dzięki niemu. Do gustu przypadły mi z początku zwykłe papierowe
gry RPG, niewiele było trzeba, by zacząć grę i niewiele było
trzeba, by dobrze się bawić. Najmocniej wsiąkłam w Stary Świat,
więc za graniem w WFRP (jeszcze pierwszą edycję) poszło czytanie
i pisanie opowiadań oraz duże trudności z uzyskaniem promocji do
drugiej klasy liceum ;)
Pierwszą figurkę dostałam od Tomka
dość szybko, ale z troski o małżeństwo nie pokażę jej zdjęć.
Do dziś mi się podoba ;) Jakiś opancerzony barbarzyńca, chyba
nawet nie GW, na okrągłej podstawce, brzegi pomalowane rzecz jasna
na zielono, wszystko na podstawowe kolory, bez cieniowania – ale
starannie. Mam kilka takich prezentów od Tomka, chyba miały mnie
zachęcić do hobby, ale dopóki jakiś czas później nie zagrałam,
gromadziłam je tylko jako trofea ;)
O pierwszej potyczce może jeszcze
będzie mowa, więc na razie napiszę tylko, że była absurdalna.
Miałam krasnoludy z wynajętymi Gotrekiem i Feliksem (w czasach, gdy
ci dwaj nie podróżowali jeszcze w czasie, więc byli w Mordheim
trochę nie na miejscu), a grałam przeciwko jaszczuroludziom, którzy
w Mordheim czuli się równie swojsko, jak wspomniani bohaterowie,
nic więc dziwnego, że przegrali (myślę, że Gotrek, który przy
rzucaniu samych 6 mógłby zadać kroxigorowi nawet 36 ran w jednej
turze, miał tu też swój udział). Ale były makiety – jakieś
tam, wówczas wydawały się śliczne jak od Wolfganga (dziś po
odnowieniu nadal są bardzo fajne!), były figurki – większość
niepomalowana, albo pomalowana słabo, ale dla kogoś, kto nie maluje
wcale, to i tak świat i ludzie ;) Nie miałam wtedy pieniędzy na
nic, więc nie zakładałam, że kiedykolwiek zacznę kupować i
malować figurki, ale przecież Tomek je miał. Bardziej spodobało
mi się robienie makiet, jako tańsze i łatwiejsze. Nie szło mi to
wcale imponująco, ale liczyły się chęci. Na szczęście dowody na
moje beztalencie uległy już zniszczeniu.
Po maturze sytuacja finansowa nieco mi
się poprawiła, więc pomyślałam o swojej bandzie do Mordheim.
Padło na trupki, jednak pierwszy turniej (Wojenny Młot 2006)
musiałam zagrać skavenami, bo te już były pomalowane. Trupy
skompletowałam później, oczywiście było to totalne bezguście
w doborze modeli, ale czego się spodziewać po początkującym graczu. Kupiłam też sobie
pierwszy zestaw do malowania – 2 pędzelki z Magpolu i 10 farbek
Pactra, w modelarskim sklepie w Hali Mirowskiej. Czułam się w
pełni profesjonalnie. Jak wyglądała moja pierwsza banda, lepiej
nie mówić. Mam jeszcze gdzieś jej resztki, malowane chyłkiem na
wykładach z Norwida czy czymś w tym rodzaju ;) Zresztą niedługo potem jakoś
na parę miesięcy przestaliśmy interesować się figurkami i
myśleliśmy nawet, że wyrośliśmy z tego (serio).
Potem jednak -
początkowo na sprzedaż - kupiliśmy dwa pudełka, w tym Karnawał
Chaosu - bandę wyznawców Nurgla. I zaczęło się na dobre. Pomalowanie drugiej bandy poszło
mi już znacznie lepiej. Przyszło mi nawet do głowy, że mam do
tego jakiś talent ;) Po ślubie połączyliśmy siły na dobre. Mamy w obrębie figurek dość różne zainteresowania, które fajnie się uzupełniają i muszę przyznać, że przyniosło to pewien rozkwit hobby. Wydaje mi się, że ten rozkwit nadal trwa! Bywało, że mieliśmy przerwy, momenty
wypalenia – teraz się już nie zdarzają. Podejście do trójpodziału zainteresowań w grze mam wciąż takie
same (hobby 40%, klimat 40%, granie 20%) i chyba się nie zmieni. Do samej gry raczej nie chciałoby mi się malować tylu figurek, a i nie sądzę, bym wtedy widziała w tym hobby jakiś sposób zarabiania na życie. Dziś widzę i to całkiem realny ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz