***
- To już ostatni – szepnęła siostra Leokadia do przełożonej. - Przywieźli go w nocy.
Matka Maksyma przyjrzała się uważnie choremu. Nie był stary ani młody; choć twarz miał gładką i pozbawioną zmarszczek, to nienaturalna bladość i sine wargi nadawały jej upiorny, starczy wyraz. Szeroko otwartymi oczyma wpatrywał się w sufit, nie mrugnąwszy ani na chwilę. Dłonie raz po raz zaciskały się na prześcieradle, lecz z zaciśniętych warg nie wydobywał się żaden dźwięk.
- Dostał coś do jedzenia? - zapytała przełożona.
- Chleb, kawałek sera i szklankę mleka – wyrecytowała siostra Leokadia. - Ale nie tknął niczego. Nie poruszył się, odkąd go tu położono.
- Nie przedstawiał się? Nie powiedział ani słowa? - upewniła się matka Maksyma.
- Nie. Wszyscy jego towarzysze są w podobnym szoku, ale z nim jest najgorzej. To najemnicy od hrabiego Stiftenberga z Averlandu. Ruszyli do Mordheim... cóż, wiadomo chyba, po co. Nie wiemy, co tam się stało wczoraj, ale musieli zobaczyć coś naprawdę strasznego. Dzięki Sigmarowi, pozostawili w obozie jakiegoś chłopaczka z raną nogi, żeby wydobrzał. On ich zidentyfikował.
- Tego też?
- Tak. Anton Jakiśtam. Większości nazwisk chłopak nie znał, to, zdaje się, analfabeta. Opatrzono go, za trzy dni może wrócić do domu.
- A pozostali? Mają jakieś rany? Stłuczenia? Coś poza tym szokiem?
- Nic takiego nie znaleziono.
Przełożona zbliżyła się do łóżka chorego. Mimo skrzętnie skrywanego strachu poczuła się bardzo nieswojo, zaglądając w jego puste oczy i próbując odnaleźć człowieka, z którym mogłaby się porozumieć. Nie spojrzał na nią. Jego wzrok zdawał się przewiercać sufit, patrzeć na coś, co było o wiele dalej, gdzieś w górze. Matka Maksyma pokiwała głową. Wiedziała, że nie może liczyć na rozmowę.
- Anton – zaczęła nieśmiało siostra Leokadia. - Jeśli potrzebujesz...
- To bez sensu, siostro – przerwała szorstko Maksyma. - On nie wie nawet, gdzie jest.
- Skąd matka wie?
- Mam doświadczenie. W końcu nie pierwszy raz przywożą nam ludzi z Mordheim. Większość z nich konała z wycieńczenia po kilku dniach. Nie mogli się nawet ruszyć. Coś przeraziło ich do tego stopnia, że nie mogli już dłużej żyć. Ten będzie następny. To szaleństwo zatacza coraz szersze kręgi...
Matka przełożona podniosła się, by odsłonić zasłony. Przez okno wpadły pierwsze promienie słońca, wschodzącego za wzgórzem. Mimo że świt zwykle niósł nadzieję, tym razem wyglądał złowieszczo. Krwawo błyszczące słońce sprawiło, że Maksyma odwróciła wzrok i wydała cichy okrzyk przerażenia, widząc, jak Anton trzyma kurczowo dłoń siostry Leokadii, zbyt przestraszonej, by chociaż pisnąć. Mężczyzna siedział wyprostowany, jego oczy zapłonęły dziwnym ogniem.
- Śmierć nadchodzi – powiedział czystym, spokojnym głosem, tak spokojnym, aż obie siostry poczuły ciarki na plecach. - Nadchodzi z zupełnie innej strony, niż się spodziewamy. To nie umarli i nie nieczyści zniszczą świat. My nosimy śmierć w sobie, jesteśmy jej posłańcami. To my sprawimy, że pochłonie ten świat i okryje go na wieki ciemnością!
- Anton... - jęknęła cicho siostra Leokadia.
- Zaczyna się od nas, lecz wkrótce szaleństwo to ogarnie wszystkich. Królowie i inni władcy będą przed nim chylić głowy. Nawet krasnoludy i elfy zegną kolana przed siłą potężniejszą od nich. My zaczynamy to dzieło, lecz ono skończy się gdzie indziej. W miejscu, które znajduje się dużo wyżej niż to, w którym obecnie stoimy.
Matka Maksyma ocknęła się z transu. Zacisnęła powieki i desperacko zaczęła szeptać wszystkie znane jej modlitwy. Smugi białego światła zaczęły spowijać jej postać. Błagała Sigmara, by pospieszył jej z pomocą, by zdążył na czas.
- Dosięgnie nawet was – oznajmił Anton, puszczając posiniałą dłoń siostry Leokadii. - Nawet wy ulegniecie szaleństwu. Nie ma już ucieczki. Wasz bóg jest zbyt słaby, by przeciwstawić się tym mocom.
Oczy mężczyzny zamknęły się, gdy opadł bezwładnie na poduszkę, wydając ostatnie tchnienie.
Turniej odbędzie się 11.11.2011 i będzie tym razem na 5 bitew. Scenariusze powoli się robią... a regulamin (bez szczegółowego "rozkładu jazdy") jest już gotowy!
Chyba CHCĘ zagrać... Choć tak dawno nie grałem, że się boję :D
OdpowiedzUsuńWziąłbym Opętanych, bo Szaleństwo to ich bliska Rodzina.