21 maja 2012

Nowa kampania Mordheim w SDK - raport bitewny (z punktu widzenia Ostlandczyków)

Dzisiaj trochę twórczości związanej z nową kampanią, jaką rozpoczęliśmy tydzień temu w SDK. Kampania tym razem została "udziwniona" o zasady poruszania się po mapie i zajmowanie dzielnic. Choć na początku było nam trochę trudno przestawić się na nowe ustalenia (było nas dość sporo, frekwencja niemal turniejowa), jednak udało nam się mimo wszystko rozegrać bitwy. Bitwy były dość zaciekłe, nam trafiła się bitwa multiplayerowa na trzy osoby. Postanowiłam sobie, że w nowej kampanii będę regularnie zapisywać raporty bitewne z punktu widzenia mojej bandy - a gram teraz Ostlandem. Dlatego (lepiej późno niż wcale - jutro kolejna bitwa) napisałam pierwszy raport ze spektakularnej porażki, jaką ponieśli tydzień temu Ostlandczycy. Zapraszam do czytania :)

Z dziennika Gerharda Hartmanna

Pogoda nie była wymarzona – ziąb jak nieraz u nas we wsi późną jesienią, w dodatku chmury i lekka, niepokojąca mgła. Mimo to postanowiliśmy wybrać się na rozeznanie terenu do jednej z zachodnich dzielnic miasta. Cmentarz, mimo swej złej sławy, wyglądał na dość spokojne (zbyt spokojne, jak zauważył Wilfried) miejsce i to od jego strony rozpoczęliśmy poszukiwania. Z początku nie znajdowaliśmy w naszym otoczeniu śladu istot żywych; miasto wyglądało na całkowicie wymarłe, opuszczone. Jednak po jakimś czasie Bernhard uniósł głowę i powęszył.

- Zwierzoludzie, na moją grzeszną duszę! - szepnął, a w złowrogiej ciszy jego szept zabrzmiał jak okrzyk.

Nie było powodu nie ufać węchowi Bernharda. Niejeden raz walczył ze zwierzoludźmi i potrafił wyczuć ich na sporą odległość. W naszych szeregach zapanował lekki niepokój. Zwierzoludzie nie należą do łatwych przeciwników, a nas była ledwie siódemka. Wprawdzie z Gromem i Gruagiem, ale jednak siódemka.

- Reini, załaduj garłacz – powiedziałem do stryjecznego bratanka. - Zdaje się, że będzie potrzebny.

- Mają minotaura, skurczysyny – zaklął Bernhard.

- Co to minotaur? - zapytał Reinhard, zaniepokojony.

- Duża kupa miensa – odrzekł niespodziewanie Grom. - Dużo wołowina do zjedzenia.

- Nie dziel skóry na niedźwiedziu, to znaczy minotaurze – powiedział Franz. - Najpierw trzeba to bydlę zabić, a ich szamani mają swoje sztuczki, żeby sprawić, aby taki skurczybyk dał sobie radę z całym regimentem.

W takim nastroju upłynęło nam potajemne skradanie przez już nie taką cichą dzielnicę. Z daleka słyszeliśmy gniewne ryki zwierzoludzi, które niejednego mogły przyprawić o dreszcze. Jednak w pewnym momencie dosłyszeliśmy jeszcze coś – coś jakby okrzyki, całkiem ludzkie w swym brzmieniu. Ktoś prócz nas postanowił zapewne szukać skarbów, pomyślałem. Skarbów, o których głośno było w całym Imperium. Trudno, abyśmy byli jedynymi, którzy się na nie skusili.

Zwierzoludzie trzymali się cały czas w sporej odległości od nas. Trzeba powiedzieć, że nie prosiliśmy się o nich; no, może za wyjątkiem Groma i Gruaga, którzy bardzo ucieszyli się z perspektywy darmowego posiłku i gniewnymi okrzykami, jakie tylko ich otyły bożek mógł zrozumieć, rzucali wyzwanie potwornemu stworowi Chaosu. Aczkolwiek dość szybko ich nadzieja zgasła – promień zielonkawego światła spowił na chwilę potężną bestię i wszyscy na moment wstrzymaliśmy oddech, jakież to mroczne zaklęcie wzmocni teraz tego potwora. Jednak najwyraźniej rogaty szaman coś pomylił, bo bestia zachwiała się i z głośnym łomotem opadła na ziemię jak martwa.

- No, jeden mniej – odetchnął z ulgą Franz. - Jeszcze tylko cała reszta.

- Strzelają do nich. - zauważył Bernhard. - Widziałem, jak strzała przebiła ogara Chaosu.

- Kto strzela? - zapytał Reinhard, wystraszony.

- No, skoro nie my, to ci drudzy – odrzekł Bernhard. - Spokojnie Reini, z człowiekiem łatwiej walczyć niż z pomiotem Chaosu.

- Zamknijcie się i szukajcie złota – zakomenderowałem.

Póki co bogowie byli po naszej stronie. Zwierzoludzie prędko się wycofali pod gradem strzał. Z daleka ujrzeliśmy już dzielnych strzelców – parszywe strojnisie z Reiklandu. Wiedziałem, że nam nie odpuszczą. Nie tu, gdzie mieli szanse na znalezienie bogactw. Najgorsze, że dostrzegłem z daleka również jakąś smukłą postać w płaszczu i z łukiem – niechybnie elf. Wprawdzie wyglądał niepozornie, ale na tyle, na ile zdołałem poznać tę przeklętą rasę, wiedziałem, że pozory mylą. Z pewnością zapłacili mu dobrze za wystrzelenie wrogów do nogi.

- Cholera, tam dalej nie bardzo jest jak się ukryć. Żadnych budynków, do których można by z miarę szybko dobiec – stwierdził Bernhard.

- Dobra, to zrobimy tak: Grom i Gruag pójdą przodem i skryją się w tamtych ruinach. Tylko biegiem – powiedziałem. - My zostaniemy tutaj. Reini, szykuj się do strzału. Przez tamtą szczelinę będziesz ich miał jak na tacy. Za chwilę masz wypalić w nich tak, żeby się w gacie zesrali, razem z tym długouchym przebierańcem. Zrozumiano?

- Tak, stryjku – Reinhard posłusznie uniósł swój garłacz i przycupnął za częściowo zrujnowanym murem.

Nie zaryzykowałem wtedy otwartego ataku, ale Taal mi świadkiem, nie wiedziałem, jak dalej rozwinie się sytuacja. Liczyłem na garłacz Reinharda, jednak srodze się zawiodłem. Ledwie jeden z Reiklandczyków padł na ziemię, a i on szybko się otrzepał i wstał. Do tego Grom i Gruag nie byli w stanie skryć się na tyle dobrze, by omijały ich wrogie strzały.

- Na Taala, przecież oni zaraz ich zastrzelą – jęknął Franz.

- Mam ze sobą lecznicze piwo – przypomniał Wilfried.

- To podaj je jemu – Bernhard wskazał ponuro na Reinharda, który właśnie upadł pod gradem strzał.

- Mój syn! - wykrzyknął Franz.

Reinhard nie zdążył się wycofać. Został ostrzelany tak, jakby go postawiono przed plutonem egzekucyjnym. Franz pobladł gwałtownie. Wiedziałem, ile znaczy dla niego ten chłopak, jego pierworodny syn. Wiedziałem też, że jeśli zginie, to będę zawsze winien tej tragedii. Postanowiłem nie czekać dłużej. Z daleka dałem znak ogrom, by zaatakowały i sam również wyskoczyłem zza muru, gotów porachować wszystkim przeklętym przebierańcom kości. Za mną wybiegł dysząc z wściekłości Franz i pełen żądzy krwi Bernhard. Na pomoc ogrom pobiegł Wilfried, albowiem walka nie wyglądała dla nich zbyt ciekawie – wszyscy Reiklandczycy, którzy nie stali z kuszami na zrujnowanym murze, rzucili się na Groma i Gruaga.


I właśnie wtedy, gdy mieliśmy przypuścić ostateczny atak na wroga, stała się rzecz całkiem niespodziewana. Wroga strzała przemknęła tuż obok mego ucha i ugodziła Bernharda.

- Dobry strzał, Eisenauge! - pochwalił ktoś z Reiklandczyków strzelca. - Może bydlak już nie wstanie.

Wpadłem w panikę, przyznaję. Jednak świadomość, że prócz mego stryjecznego bratanka mógł polec także mój stryjeczny brat i doświadczony wojownik, wprawiła mnie w przerażenie. Nie tak planowaliśmy nasze dzisiejsze poszukiwania. Ponieśliśmy porażkę. Trzeba było to zaakceptować.

- Odwrót! - zawołałem zdecydowanie. - Odwrót, do cholery!

Na szczęście w obozie okazało się, że Reinhard wymknął się śmierci. Z Bernhardem było trochę gorzej, lecz i jego rana w gruncie rzeczy była powierzchowna. Bardziej ucierpiała jego duma – dopytywał się bez przerwy o imię tego, który zadał mu ranę i co i rusz klął się na Taala, że dopadnie tego skurczybyka. Cóż, miejmy nadzieję, że będzie jeszcze okazja, by odpłacić tym picusiom pięknym za nadobne. Znaleźliśmy trochę bogactw skrytych w ruinach, więc mimo wszystko zostajemy w Mordheim na dłużej. Nie pozwolimy, by chwała naszego rodu przeminęła z powodu jednej porażki.

2 komentarze:

  1. Jestem pod wielkim wrażeniem, bardzo dobry tekst. Mam nadzieję, że będą i dalsze opowiadania opisujące przygody Twojej bandy w Mordheim. BRAWO!!! Nie mogę się doczekać kolejnych wpisów :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajny raport, wrzućcie koniecznie na stronę klubową :)

    OdpowiedzUsuń