11 grudnia 2011

Gregor, najemnik z Marienburga - czwarty zombie

Pieniądze nigdy nie były problemem. To zawsze powtarzał ojciec Gregora, stary Johann. Cokolwiek wymyślił syn, Johann wykładał na to swoje oszczędności, ku wielkiemu niezadowoleniu matki, Grety. Był jedynakiem i zawsze go rozpieszczano, tak jak wcześniej rozpieszczano Johanna, który także nie miał rodzeństwa. Gregor przyzwyczaił się do luksusów - wygodnego domu w Marienburgu, dobrego jedzenia i drogich win. Kiedy Johann umarł, wszystko się zmieniło. Spadek okazał się mizerny i ledwo wystarczył na pokrycie wielkich - jak się okazało - długów. Greta wyszła za mąż po raz drugi za mężczyznę, który miał trójkę własnych dzieci. Dla Gregora nie było już miejsca, toteż szybko odszedł z domu i został najemnikiem.

Wiele wypraw minęło szczęśliwie, nim nadeszła ta ostatnia - do Mordheim. Gregor wyruszył z ludźmi, których już dobrze znał. Ufał kapitanowi i kapitan ufał jemu - był jego prawą ręką, jego najbliższym powiernikiem. Jeśli kapitan żądał od niego zaplanowania ataku na obóz szczuroludzi - Gregor robił to. Jeśli kapitan rozkazał mu podpalić dom, w którym skrywali się wrogowie - Gregor słuchał. A kiedy kapitan rozkazał Gregorowi poprowadzić grupkę ludzi na cmentarz - Gregor posłusznie tam ruszył. Obiektywnie nie mieli dużych szans - głupotą było rozdzielać się, gdy nieumarli otaczali ich ze wszystkich stron. Jednak Gregor ufał, że kapitan się nie myli. Potężne ciosy, które skruszyły jego zbroję, były ostatnim dowodem zaufania - mimo paraliżującego strachu przed wampirem, który wynurzył się z mroku, Gregor jako jedyny nie uciekł.

Mówiono o nim, że był wspaniałym wojownikiem. Wiernym sługą i oddanym kompanem, aż do śmierci wykonującym rozkazy. Ale jego towarzysze nie wiedzieli, że i po śmierci nie przestał taki być. Choć jego życie trwało teraz tylko dzięki plugawej magii, to znów stał wiernie u boku nowego pana - tego samego, który kilkoma ciosami odebrał mu życie...


Miał być ostatni zombie i jest zombie, ale jak się okazało, nie ostatni ;) Tomek przypomniał sobie dziś o zombie-krasnalu, którego Stasiek pożyczył nam do odlania dawno temu. Będę więc miała pięć zombiaków, jak tylko Tomek zrobi formę i go odleje. Ponieważ nie wiem, kiedy to nastąpi, na razie kończę z zombiakami i zajęłam się wilkami. Ale zanim je skończę, wrzucam fotki wyjątkowo eleganckiego zombiaka, jakim jest zdechły Marienburczyk.

Myślę, że wyszedł w miarę ładnie. Miłego oglądania :)






2 komentarze: