Po wakacjach postanowiliśmy pograć trochę w Mordheim przed rozpoczęciem nowej kampanii. W poprzedniej kampanii nie zdążyliśmy zagrać wielu bitew i dlatego stwierdziliśmy, że czas ją dokończyć, albo chociaż pociągnąć jeszcze trochę. Odgrzebałam figurki i rozpiskę i oto jest - banda Ostlandczyków znów w akcji. Wracam tym samym do tradycji pisania raportów bitewnych z perypetii Gerharda Hartmanna i członków jego klanu. Graliśmy scenariusz dający zawsze dużo radości - "Noc Bezgłowego", gdzie bandy spotykają się oko w oko z... Jeźdźcem Bez Głowy.
Z dziennika Gerharda
Hartmanna
Bernhard był
niepocieszony po ostatniej bitwie. Wciąż mówił o swym parszywym
wrogu i o planie zemsty. Nie sądziłem, że prędko spotkamy znów
strojnisiów z Reiklandu, jednak los zaskoczył mnie po raz kolejny.
Była ciemna, mglista
noc. Księżyce ledwo było widać zza chmur, a gwiazdy zgasły
wszystkie, jakby ich światło nie miało dostępu do tego
przeklętego miasta. Dzień wcześniej wędrowny bard zaśpiewał nam
przy ognisku ponurą pieśń o bezgłowym jeźdźcu, który podobno
krąży w okolicy. Jeździec ten, dawniej najemnik z Talabeklandu,
słynął z okrucieństwa i upodobania do rozlewu krwi. Został
zaszlachtowany, a jego głowę odrąbano, by mieć pewność, że
naprawdę nie żyje. Jednak jego czaszkę po latach wykradziono i
przepadła ona bez wieści, zaś jeździec w jej poszukiwaniu zjeżdża
całe miasto i przedmieścia, by wraz z nią móc odnaleźć spokój
w śmierci. Kto odnalazłby czaszkę, mógłby mu rozkazywać...
Stek bzdur, powiadacie.
Tak, ale w tak ciemną i zimną noc w Mordheim nawet wymysły bardów
mogą zabrzmieć prawdziwie. Dlatego mój rozkaz, by wyruszyć w
miasto następnej nocy, nie spotkał się z dużym entuzjazmem. No,
chyba że wśród ogrów – one zawsze były chętnie do bitki, za
dnia i w nocy. Posłałem je w grupie z Wilfriedem i Franzem. Sam zaś
zebrałem resztą ludzi, by okrążyć dzielnicę z drugiej strony.
Skierowaliśmy się w
stronę nieco bogatszej dzielnicy. Wille tamtejsze były budowane z
przepychem, a choć miasto dawno utraciło swą świetność, nawet
teraz można było dostrzec, iż dawniej mieszkali tu ludzie bogaci.
Pewien jestem, że przynajmniej jeden z tych domów był wart więcej
od naszej rodzinnej wioski. Nie mieliśmy jednak ochoty podziwiać
cudów architektury. Liczyła się dla nas zawartość budynków –
pożądane przez wszystkich skarby.
Pierwszą czaszkę
znalazł mój syn, Paul. Nie myśląc wiele, podniósł ją i podał
mi z ponurym wyrazem twarzy.
- Tato, a może to
czaszka tego jeźdźca? - zapytał.
Przyjrzałem się
czaszce, lecz nie wyglądała nadzwyczajnie. Zdawało mi się, że
musiała przeleżeć tu już kilka miesięcy, jednak nie
kilkadziesiąt lat, jak czaszka bezgłowego jeźdźca.
- Nie, synu –
odpowiedziałem. - To zwyczajna czaszka. Skup się na złocie, nie
na bezużytecznych kościach.
Ledwie wyrzekłem te
słowa, koło ucha przeleciała mi strzała. Cienka i zabójcza,
najwyraźniej wykonana przez elfy. Wydała mi się dziwnie znajoma.
Właściwie widziałem takie strzały już kilka razy...
- Bern, chcesz dobrą
wiadomość? - spytałem kuzyna.
- Hm? - odmruknął
Bernhard, przyglądając się kolejnej czaszce.
- Zdaje się, że to
strzała tego nieudacznego elfa, który podróżuje z tamtymi
Reiklandczykami.
- A więc jest tam i
Eisenauge! - ryknął Bernhard z szerokim uśmiechem. - Tym razem go
dopadnę! Dobry Taal wynagrodzi mi dawne zniewagi!
- Cicho – syknąłem.
- Słyszysz?
- Co?
- Rżenie konia.
- Nie gadaj –
zdenerwował się Bernhard. - Nie wynajęli chyba konnego najemnika!
- Nie sądzę –
orzekł ponuro Otto. - To ten bezgłowy.
Stek przekleństw rzucony
w Ottona uciszył opoja, ale na krótko. Chwilę później to ja
zostałem uciszony przez lodowaty podmuch od zachodu. Mgły na chwilę
się podniosły, a blade światło księżyca oświetliło
najbardziej odrażającą i upiorną sylwetkę, jaką kiedykolwiek
widziałem – bezgłowego człowieka, dosiadającego potężnego
rumaka.
- Tato... a może to
jednak ta czaszka? - zapytał drżącym głosem Paul.
Spojrzałem na czaszkę,
ledwo powstrzymując drżenie dłoni. Nagle jednak coś sobie
przypomniałem.
- Nie, Paul –
odrzekłem, nieco bardziej opanowany. - Pamiętasz tę pieśń? Ten
jeździec spiłował sobie zęby, by wyglądać groźniej. Ta
czaszka ma normalne zęby. Nie ma się czego bać.
- Dobre sobie –
prychnął Otto, pociągając solidny łyk gorzałki. -
Powiedziałbym, że gdyby to była jego czaszka, to byłbym znacznie
spokojniejszy. Tak to nie wiadomo, komu będzie służył. Czy w
ogóle nas wszystkich nie pozabija...
Zamilkłem. Miał rację.
Czaszka bezgłowego jeźdźca przynajmniej zapewniłaby nam
bezpieczeństwo przed nim samym.
- Może ta jego
czaszka gdzieś tu leży? - odezwał się Reinhard. - Pełno tu
czaszek, jakaś rzeź niezła musiała być.
- Dobra myśl –
odrzekłem. - Reini, zawołaj ojca i powiedz mu, żeby z ogrami i
Wilfriedem przyjrzeli się dobrze każdej cholernej kości, na którą
zdarzy im się nadepnąć. A my ruszajmy do przodu, zanim te tchórze
zaczną strzelać. Nic innego nie potrafią. Może nam się
poszczęści i jeździec ich pozabija, nim dotrzemy skopać im
tyłki.
- Byłbym
niepocieszony – stwierdził Bernhard. - To ja powinienem załatwić
tego Eisenauge.
Ruszyliśmy, starając
się zachowywać jak najciszej. Reiklandczyków było widać dobrze.
Stali na murach, celując w nas z kusz i łuków. Wiedzieli, że nie
mamy nikogo prócz Michaela, kto mógłby odpowiedzieć im tym samym,
sam Michael zaś niewiele mógł zdziałać. Nie powiedziałbym, że
się tego nie spodziewałem, jednak nie tak szybko. Było oczywiste,
że machina zemsty, raz wprawiona w ruch, będzie kręcić się bez
końca. Oko za oko. Teraz nadeszła ich chwila. Mieli okazję się
zemścić.
Z daleka dostrzegłem
sylwetki ogrów i maszerujących za nimi Wilfrieda i Franza.
Najwyraźniej i oni dostrzegli już Reiklandczyków, bo skrywali się
za murami, by nie podejść na zasięg strzału. Z pewnością
dostrzegli też bezgłowego jeźdźca – w ostatniej chwili skryli
się za zwalonym murem, by go ominąć, jednak pozostali
niebezpiecznie blisko niego. W każdej chwili mógł ich zaatakować,
a ja nie miałem pomysłu, jak im pomóc.
Wtem Otto wyrwał czaszkę
z rąk Paula i wrzasnął na całe gardło, machając nią nad głową:
- Ej! Ty! Zdaje się,
że straciłeś głowę!
Był to najbardziej
idiotyczny, choć i najbardziej heroiczny czyn, na jaki mógł się
zdobyć ten stary pijak. Chciał, by jeździec myślał, że to my
mamy jego czaszkę. Co lepsze, fortel podziałał. Jeździec nie mógł
wiedzieć, że trzymamy nie tę czaszkę co trzeba, ale bez
zastanowienia zawrócił i ruszył w stronę przerażonych
Reiklandczyków, unosząc w górę dwa olbrzymie miecze.
Przyznaję, widok wart
był ładnych paru koron. Najwyraźniej tchórze nie spodziewali się
takiego obrotu spraw. Niestety, ci w bezpiecznej odległości od
jeźdźca nie byli na tyle zdezorientowani, by zaprzestać ostrzału.
Ledwie dobiegliśmy za ścianę jednego z budynków, poczułem mocne
uderzenie w okolicach obojczyka i zrobiło mi się ciemno przed
oczami...
Odczołgałem się, ledwo
przytomny z bólu. Jeden z bełtów trafił mnie, niegroźnie, lecz
na tyle, bym na moment stracił kontakt z rzeczywistością. Bernhard
pomógł mi wstać i jakoś dostałem się do domu, ciężko dysząc.
- Zastrzelili go,
kiedy leżałeś nieprzytomny – powiedział. - Reiklandczycy.
Puścili grad bełtów i zastrzelili jeźdźca.
- Przecież jego nie
za się zabić – wydyszałem. - Tak ten bard śpiewał.
- No może, ale póki
co leży i nie dycha. Właź do środka, już nikt cię tu nie
trafi.
- Że też nie ma tu
Wilfrieda – sapnął ciężko Michael.
- Z nim ogry będą
nie do zabicia – mruknąłem. - Nic mi nie będzie, Michaelu.
Biegnij na górę i zobacz, co tam widać z okna. Może da się
kogoś ustrzelić. Reini, ładuj garłacz. Zaraz będziesz miał
swoje pięć minut. Ustaw się przy tym oknie na parterze.
- Nie mam dobrych
wieści! - zawołał Michael po chwili. - Wujek Wilfried leży bez
ducha na ziemi i tak samo wujek Franz!
- Niech to licho –
warknął Bernhard. - Grom i Gruag zostali sami, a tamtych jest
więcej. Jeśli te skurczybyki zabiły mi brata...
- Ich życie w rękach
Taala – orzekł Reinhard. - A życie Reiklandczyków w moich!
Rozległ się huk. Gdy
opadł pył, wyjrzeliśmy zza pleców Reinharda przez okno.
- To byłeś litościwy
– stwierdził Bernhard ponuro. - Bo wszyscy stoją jak stali.
Reinhard nie zdążył
się odgryźć, bo w tym momencie uderzył go przez okno czyjś
miecz. W ostatniej chwili zdołał zasłonić się toporem i sparować
cios. Przeciwnik nie był człowiekiem, ale nie był też bezgłowym
jeźdźcem. To był ten najemny elf, tajna broń Reiklandczyków.
Wiedziałem, od czasu
spotkania z Marienburczykami na placu targowym, że Reinhard
doskonale radzi sobie w takiej walce. Okno, mało miejsca na
finezyjne ruchy, ale Reinhard nie potrzebuje finezji – to silny,
zdrowy chłopak, który świetnie posługuje się toporem. Natarł na
elfa z taką zaciętością, że uszaty wypierdek nie miał szans i
padł pod jego ciosem.
- Lepiej walczysz niż
strzelasz – dodał Bernhard z niekłamanym podziwem, gdy
nieprzytomny elf osunął się w błoto.
- Grom padł, Gruag
walczy z tym całym Eisenauge! - zawołał Michael. - A jeździec
wstał i jedzie w naszą stronę!
- Tyle dobrego, że
jest to też ICH strona – odrzekłem. - Strzelaj do nich, Michael!
Celuj w tego na wieży!
- Eisenauge?! -
Bernhard aż podskoczył. - Powinienem tam być! Gruag może nie dać
rady!
- Bern, uspokój się
– powiedziałem. - Nie możesz tam teraz iść. Padniesz, nim
przebiegniesz dwa kroki. Gruag sobie poradzi, zobaczysz.
- Niechby – mruknął
Bernhard. - Jeśli go zabije, to postawię mu kielicha... czy tam
może wiadro...
Przyznaję – przez
chwilę rozważałem odwrót. Byliśmy uwięzieni w sześciu wśród
ruin, gdzie w każdej chwili ktoś mógł nas dopaść. Nie, nikt z
Reiklandu – oni umieli jedynie strzelać, ale bezgłowy jeździec
był już niebezpiecznie blisko nas. Nagle jednak ujrzałem widok,
który napełnił mnie nadzieją. Jeździec uniósł miecze i z całej
mocy natarł – nie na nas, lecz na dwóch Reiklandczyków,
stojących za barykadą. Na efekty nie trzeba było długo czekać –
obaj padli pod ciosami rzeźnika.
To przesądziło o wyniku
bitwy. Reiklandczycy zostali już tak przetrzebieni, że musieli się
wycofać. A bezgłowy jeździec szczęśliwie pomknął za nimi,
zostawiając nas w spokoju...
Szczęściem wszyscy nasi
przeżyli. Grom i Franz bez problemów doszli do siebie. Z kapłanem
było trochę gorzej, lecz i on nie odniósł śmiertelnych ran.
- Nic mi nie będzie –
stęknął Wilfried, popijając swoje lecznicze piwo. - Ale chyba
nie będę wam mógł towarzyszyć przez jakiś czas.
- Jakoś damy radę –
powiedziałem, kładąc mu dłoń na ramieniu. - Ważne, że
wydobrzejesz.
Bernhard wciąż nalewał
Gruagowi gorzałki i opowiadał mu historie ze swej młodości. Choć
zapewne śmiertelnie przynudzał, ogr wyglądał na zadowolonego.
Pierwszy raz został tak bardzo doceniony przez człowieka za jeden
cios zadany jego wrogowi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz