Od corocznego grania przy grillu w Komorowie minęły już prawie trzy tygodnie. Dzisiaj też pewnie nie chciałoby mi się pisać tej relacji, ale wyładował mi się aparat i nie mam jak zrobić zdjęć nowym figurkom, a wrzucić coś na bloga trzeba, bo u nas pustka po trzech dniach już krzyczy. Jak wiemy, nie istnieją przypadki ;) Widać właśnie to jest ten dzień, kiedy powinnam zrelacjonować tę bitwę, póki jeszcze... No, powiedzmy, że póki jeszcze pamiętam w miarę dużo, bo bitewny pył już opadł, a makiety komorowskie w spokoju zarastają pajęczynami do kolejnego turnieju lub ogrodowego grania. Ale dzień na pewno pozostanie w pamięci graczy na długo.
Pogoda na szczęście dopisała.
Frekwencja trochę mniej, ale wiadomo - nigdy nie przychodzi 100%
zaproszonych osób, bo we wszelkie „długie weekendy” każdy
jakieś plany ma. A że ciepło i słonecznie, to i bardziej się
chce wyjeżdżać. Komorowskie granie (z założenia) w plenerze
odbywało się w pierwszych latach i w domu ;) właśnie z powodu
pogody. Da się przecież zrobić grilla w kominku - naprawdę,
musicie uwierzyć na słowo. W tym roku kolejny raz udało się
zagrać pod chmurką, co bardzo nas ucieszyło.
Zmodyfikowaliśmy nieco zasady
tworzenia rozpisek z racji grania scenariusza wieloosobowego.
Tworzyliśmy je na zasadach one-off battle z wykorzystaniem 600 zk. Z
założenia miały być bandy mniej liczne, a lepiej wyposażone i
nieco rozwinięte. Wybór bandy był oczywisty - moje Siostry nie
były usatysfakcjonowane wynikami turnieju i postanowiły się odkuć
;) Tomek wziął Averland, Stasiek - krasnoludy, zaś Michał -
Middenheim. Agnieszka i Basia zajmowały się zombiakami, które
wypełzały z różnych stron. A właśnie - scenariusz. Nie
mogliśmy znaleźć tego właściwego i idealnego, więc stworzyliśmy syntezę
różnych scenariuszy, m.in. „Wyrdstone hunt” (chyba wszyscy
znają) i „Cmentarza św. Vollera” z kampanii „Thy Soul to
Keep”. Chodziło zarówno o zbieranie Wyrdstona, jak i ubijanie zombiaków. Nasze zombie wychodziły po każdej rundzie z czterech stron
stołu. Szybko okazało się, że to przesada i zatrzymaliśmy to
szaleństwo - na szczęście koleżeńskie granie dopuszcza
niezbędne modyfikacje w trakcie gry. Jakby tego było mało, po
podniesieniu każdego kawałka Wyrdstona pojawiały się kolejne
trupki. Czymże to jednak jest na cztery bandy i wielki stół, po
którym trupy musiały mozolnie pełzać do celu? Ano, zaraz
zobaczymy.
Siostry Sigmara
rozpoczęły przygodę w zrujnowanej świątyni. Helga, matka
przełożona, zdecydowała, że przybytek należy odbudować, a w tym
celu najlepiej zebrać i spieniężyć leżący na ulicach Mordheim
Wyrdston. Nic to, że akurat panowała ciemna noc i dziwny odór
rozkładu unosił się wszędzie. Nic to, że w mieście zrobiło się
tłoczno, bo zjechało tam mnóstwo najemników, a do tego zachłanne
krasnoludy. Trzeba było ruszyć na poszukiwanie drogocennego
kamienia.
Z początku wszyscy adwersarze sądzili,
że dojdzie między nimi do wielkiej walki na wyniszczenie.
Krasnoludy polegały na swych kuszach i przechwalały się, że na
pewno trafią w ogra, wynajęty przez najmeników z Middenheimu mag
latał wte i wewte, miotając na próżno ogniste kule, najemnicy z
Averlandu skradali się powoli, ubrani w piękne stroje i uzbrojeni
po zęby, ale czy komukolwiek przyszło do głowy, że to nie żywi
będą ich przeciwnikami? Nie. Heldze też nie przyszło to do głowy,
nie wzięła ze sobą ani jednej fiolki wody święconej. Polegała
na swej sile i sile najlepiej wyszkolonych sióstr, na modlitwie i na
atutach wynajętego ogra. Był drogi, ale wart swojej ceny.
Nieumarli pojawili się nagle. Niski,
gardłowy dźwięk, wydawany przez część z nich mroził krew w
żyłach. Inni wlekli się w ponurym milczeniu, w ich oczach widać
było tylko pustkę. Pojawiali się z każdej strony, wiedzeni
zapachem żywych i mocą dziwnych kamieni, które odbijały
złowieszcze światło Morrslieba, kusząc szmaragdową barwą. Matka
przełożona zacisnęła zęby. Nie obawiała się tak bardzo
nieumarłych. Ona i jej siostry nieraz walczyły z przybyszami z
pobliskiego cmentarza. Wiedziała jednak, że musi rozegrać tę
walkę mądrze, by nie znaleźć się między młotem a kowadłem.
Choć zombie przybyły licznie, to
jednak bardzo szybko okazało się, że Sigmar sióstr swoich nie
opuścił. Rażone młotami pobłogosławionymi w świątyni, trupy
padały jak muchy, by już nigdy nie powstać. Zmarłym został
przywrócony wieczny spoczynek. Matka przełożona mogła tylko
pokiwać głową z aprobatą. Gorzej nieco potoczyło się u
Averlandczyków, którym nie pomogło bogate uzbrojenie - los i tak
sprzyjał bardziej nieumarłym.
- Marie, Ilse, ruszajcie w tamtą
stronę. Za chwilę do was dotrzemy - poleciła Helga.
- Z którymi z nich... zamierzasz
walczyć? - zapytała Marie, a jej twarz nieco pobladła w świetle
księżyców.
- Z tymi, którzy się ostaną -
wzruszyła ramionami matka przełożona.
W duchu jednak obudziło się jej
miłosierdzie. Chciała pomóc tym ludziom, nawet jeśli wiązało się
to z wyniszczającą walką z nieumarłymi. Nie wiedziała jednak,
czy dotrą do otoczonych przez zombie najemników na czas.
Anneliese, obdarzona darem proroctwa,
ruszyła nagle w sobie tylko znanym kierunku. Jej oczy nie widziały,
nie w taki sposób, jak oczy innych sióstr. Umiała jednak zobaczyć
to, czego nie widziały inne... na przykład wyczuwała złe moce
nawet za grubymi murami budynków. I tu się nie pomyliła –
źródłem tych mocy był kolejny kawałek złowieszczego Wyrdstona.
Ponownie na zew ciemnej magii odpowiedzieli nieumarli. Helga wydała
krótki rozkaz - zniszczyć zło. I tym razem żadna z sióstr nie
zawiodła. Zwłaszcza Bertha ze swoimi młotami była niezrównana.
Matka przełożona odetchnęła z ulgą.
Znów udało się odeprzeć atak. Poszukała wzrokiem Marie i Ilse,
wysłanych nieco wcześniej na pomoc Averlandczykom. Serce zamarło
jej w piersi, gdy zobaczyła leżącą Ilse i Marie, walczącą
samotnie z dwoma nieumarłymi. W oddali leżały trupy zjedzonych
Averlandczyków. Spóźniłyśmy się, pomyślała Helga ze smutkiem.
Nie minie noc, a i oni dołączą do nieumarłej armii. Nie można
czekać, aż nekromanta zacznie działać. Bertha ruszyła na pomoc
Marie - na szczęście szybko udało im się uporać z wrogiem.
Pozostałe z sióstr czekały na decyzję.
- Dobrze. Teraz odwrót - rzuciła Helga przez zaciśnięte zęby.
- Dobrze. Teraz odwrót - rzuciła Helga przez zaciśnięte zęby.
- Ale... - piękna Lenore spojrzała
w stronę zabitych. Była wyjątkowo wrażliwa, często w klasztorze
opiekowała się chorymi; z powołania, nie z obowiązku. - Czy nie powinnyśmy...
- Nie zdążymy ich pogrzebać – pokręciła głową matka przełożona. - Wkrótce nadejdzie świt. Spójrz, nieumarli powoli odchodzą. Teraz naszym problemem będą żywi.
- Nie zdążymy ich pogrzebać – pokręciła głową matka przełożona. - Wkrótce nadejdzie świt. Spójrz, nieumarli powoli odchodzą. Teraz naszym problemem będą żywi.
Miała nadzieję, że tak się nie
stanie, jednak musiała powiedzieć to głośno. Najemnicy z
Middenheim bywali twardzi w walce. Teraz wciąż zajmowali się
krasnoludami, jednak za chwilę mogło się to zmienić. Krasnoludy
walczyły dzielnie, ale nawet po nich widać było zmęczenie
całonocną walką.
Ogr przez cały czas niewiele się
odzywał. Helga komunikowała się z nim za pomocą tych samych
pomruków, które pomogły jej niegdyś w komunikacji z rannym ogrem
z Ostlandu. Tamten biedak leżał trzy tygodnie, pokiereszowany po
walce z orkami. Ledwo go uratowano. Ostlandczycy nawet nie marudzili,
płacąc za jego leczenie, choć nazwali to „okupem”. Ten najemny
ogr nie był jednak z Ostlandu – twierdził, że pochodzi z
Marienburga i całe życie służył na różnych okrętach. Dobrze
walczył, nie obawiał się nawet nieumarłych. Helga nawet nie
martwiła się wysokością jego honorarium.
Udało im się powrócić na
dziedziniec przed świątynią. Niebo zaczynało już szarzeć,
zwiastując rychły wschód słońca. Mimo że mury były zrujnowane,
ich widok napełnił siostry nadzieją. Musiały jednak stoczyć
jeszcze jeden bój - już nie z krasnoludami, które nie wiedzieć
kiedy wycofały się z walki, ale z najemnikami z Middenheim. Nie
bardzo licznymi, ale z pewnością doświadczonymi w boju.
Pierwsze promienie słońca dodały
otuchy Heldze i jej podwładnym. Ruszyły na wroga, jednak nim
dotarły do celu, Middenheimczycy sami zdecydowali o odwrocie.
Możliwe, że przez ogra, który właśnie wykończył dwóch z
nich. Biegał wszak dużo szybciej od ludzi i ruszył do walki
wcześniej niż jego chlebodawczynie.
Siostry przystanęły, nieco zaskoczone
tym ostatnim zwrotem akcji. Helga wzruszyła jednak ramionami.
- Przynajmniej jesteśmy już blisko
domu - oznajmiła z uśmiechem. - Wkrótce będziemy mogły go
odbudować. Teraz jednak udajcie się na spoczynek. Zasłużyłyście
na to.
Słońce wyszło już zza świątyni,
zwiastując rozpoczęcie nowego dnia. Pięknego, pogodnego dnia.
Przynajmniej dla zwycięzców.
Walki w plenerze są chyba najlepsze. Grill, piwo i figurki to chyba najlepsze połączenie na lato.
OdpowiedzUsuńPozazdrościć. Stołu, ludków i udanej partyjki :-)
OdpowiedzUsuńEhhh, powtórzę za Maniex'em - pozazdrościć ....
OdpowiedzUsuń