24 czerwca 2015

Mordheim inna di Yard 2015 - komorowskie granie przy grillu, raport z punktu widzenia Sióstr Sigmara

Od corocznego grania przy grillu w Komorowie minęły już prawie trzy tygodnie. Dzisiaj też pewnie nie chciałoby mi się pisać tej relacji, ale wyładował mi się aparat i nie mam jak zrobić zdjęć nowym figurkom, a wrzucić coś na bloga trzeba, bo u nas pustka po trzech dniach już krzyczy. Jak wiemy, nie istnieją przypadki ;) Widać właśnie to jest ten dzień, kiedy powinnam zrelacjonować tę bitwę, póki jeszcze... No, powiedzmy, że póki jeszcze pamiętam w miarę dużo, bo bitewny pył już opadł, a makiety komorowskie w spokoju zarastają pajęczynami do kolejnego turnieju lub ogrodowego grania. Ale dzień na pewno pozostanie w pamięci graczy na długo.

Pogoda na szczęście dopisała. Frekwencja trochę mniej, ale wiadomo - nigdy nie przychodzi 100% zaproszonych osób, bo we wszelkie „długie weekendy” każdy jakieś plany ma. A że ciepło i słonecznie, to i bardziej się chce wyjeżdżać. Komorowskie granie (z założenia) w plenerze odbywało się w pierwszych latach i w domu ;) właśnie z powodu pogody. Da się przecież zrobić grilla w kominku - naprawdę, musicie uwierzyć na słowo. W tym roku kolejny raz udało się zagrać pod chmurką, co bardzo nas ucieszyło. 



Zmodyfikowaliśmy nieco zasady tworzenia rozpisek z racji grania scenariusza wieloosobowego. Tworzyliśmy je na zasadach one-off battle z wykorzystaniem 600 zk. Z założenia miały być bandy mniej liczne, a lepiej wyposażone i nieco rozwinięte. Wybór bandy był oczywisty - moje Siostry nie były usatysfakcjonowane wynikami turnieju i postanowiły się odkuć ;) Tomek wziął Averland, Stasiek - krasnoludy, zaś Michał - Middenheim. Agnieszka i Basia zajmowały się zombiakami, które wypełzały z różnych stron. A właśnie - scenariusz. Nie mogliśmy znaleźć tego właściwego i idealnego, więc stworzyliśmy syntezę różnych scenariuszy, m.in. „Wyrdstone hunt” (chyba wszyscy znają) i „Cmentarza św. Vollera” z kampanii „Thy Soul to Keep”. Chodziło zarówno o zbieranie Wyrdstona, jak i ubijanie zombiaków. Nasze zombie wychodziły po każdej rundzie z czterech stron stołu. Szybko okazało się, że to przesada i zatrzymaliśmy to szaleństwo - na szczęście koleżeńskie granie dopuszcza niezbędne modyfikacje w trakcie gry. Jakby tego było mało, po podniesieniu każdego kawałka Wyrdstona pojawiały się kolejne trupki. Czymże to jednak jest na cztery bandy i wielki stół, po którym trupy musiały mozolnie pełzać do celu? Ano, zaraz zobaczymy. 


Siostry Sigmara rozpoczęły przygodę w zrujnowanej świątyni. Helga, matka przełożona, zdecydowała, że przybytek należy odbudować, a w tym celu najlepiej zebrać i spieniężyć leżący na ulicach Mordheim Wyrdston. Nic to, że akurat panowała ciemna noc i dziwny odór rozkładu unosił się wszędzie. Nic to, że w mieście zrobiło się tłoczno, bo zjechało tam mnóstwo najemników, a do tego zachłanne krasnoludy. Trzeba było ruszyć na poszukiwanie drogocennego kamienia. 


Z początku wszyscy adwersarze sądzili, że dojdzie między nimi do wielkiej walki na wyniszczenie. Krasnoludy polegały na swych kuszach i przechwalały się, że na pewno trafią w ogra, wynajęty przez najmeników z Middenheimu mag latał wte i wewte, miotając na próżno ogniste kule, najemnicy z Averlandu skradali się powoli, ubrani w piękne stroje i uzbrojeni po zęby, ale czy komukolwiek przyszło do głowy, że to nie żywi będą ich przeciwnikami? Nie. Heldze też nie przyszło to do głowy, nie wzięła ze sobą ani jednej fiolki wody święconej. Polegała na swej sile i sile najlepiej wyszkolonych sióstr, na modlitwie i na atutach wynajętego ogra. Był drogi, ale wart swojej ceny. 




Nieumarli pojawili się nagle. Niski, gardłowy dźwięk, wydawany przez część z nich mroził krew w żyłach. Inni wlekli się w ponurym milczeniu, w ich oczach widać było tylko pustkę. Pojawiali się z każdej strony, wiedzeni zapachem żywych i mocą dziwnych kamieni, które odbijały złowieszcze światło Morrslieba, kusząc szmaragdową barwą. Matka przełożona zacisnęła zęby. Nie obawiała się tak bardzo nieumarłych. Ona i jej siostry nieraz walczyły z przybyszami z pobliskiego cmentarza. Wiedziała jednak, że musi rozegrać tę walkę mądrze, by nie znaleźć się między młotem a kowadłem.





Choć zombie przybyły licznie, to jednak bardzo szybko okazało się, że Sigmar sióstr swoich nie opuścił. Rażone młotami pobłogosławionymi w świątyni, trupy padały jak muchy, by już nigdy nie powstać. Zmarłym został przywrócony wieczny spoczynek. Matka przełożona mogła tylko pokiwać głową z aprobatą. Gorzej nieco potoczyło się u Averlandczyków, którym nie pomogło bogate uzbrojenie - los i tak sprzyjał bardziej nieumarłym.

- Marie, Ilse, ruszajcie w tamtą stronę. Za chwilę do was dotrzemy - poleciła Helga.
- Z którymi z nich... zamierzasz walczyć? - zapytała Marie, a jej twarz nieco pobladła w świetle księżyców.
- Z tymi, którzy się ostaną - wzruszyła ramionami matka przełożona.

W duchu jednak obudziło się jej miłosierdzie. Chciała pomóc tym ludziom, nawet jeśli wiązało się to z wyniszczającą walką z nieumarłymi. Nie wiedziała jednak, czy dotrą do otoczonych przez zombie najemników na czas.



Anneliese, obdarzona darem proroctwa, ruszyła nagle w sobie tylko znanym kierunku. Jej oczy nie widziały, nie w taki sposób, jak oczy innych sióstr. Umiała jednak zobaczyć to, czego nie widziały inne... na przykład wyczuwała złe moce nawet za grubymi murami budynków. I tu się nie pomyliła – źródłem tych mocy był kolejny kawałek złowieszczego Wyrdstona. Ponownie na zew ciemnej magii odpowiedzieli nieumarli. Helga wydała krótki rozkaz - zniszczyć zło. I tym razem żadna z sióstr nie zawiodła. Zwłaszcza Bertha ze swoimi młotami była niezrównana. 




Matka przełożona odetchnęła z ulgą. Znów udało się odeprzeć atak. Poszukała wzrokiem Marie i Ilse, wysłanych nieco wcześniej na pomoc Averlandczykom. Serce zamarło jej w piersi, gdy zobaczyła leżącą Ilse i Marie, walczącą samotnie z dwoma nieumarłymi. W oddali leżały trupy zjedzonych Averlandczyków. Spóźniłyśmy się, pomyślała Helga ze smutkiem. Nie minie noc, a i oni dołączą do nieumarłej armii. Nie można czekać, aż nekromanta zacznie działać. Bertha ruszyła na pomoc Marie - na szczęście szybko udało im się uporać z wrogiem. Pozostałe z sióstr czekały na decyzję.
- Dobrze. Teraz odwrót - rzuciła Helga przez zaciśnięte zęby.
- Ale... - piękna Lenore spojrzała w stronę zabitych. Była wyjątkowo wrażliwa, często w klasztorze opiekowała się chorymi; z powołania, nie z obowiązku. - Czy nie powinnyśmy...
- Nie zdążymy ich pogrzebać – pokręciła głową matka przełożona. - Wkrótce nadejdzie świt. Spójrz, nieumarli powoli odchodzą. Teraz naszym problemem będą żywi. 







Miała nadzieję, że tak się nie stanie, jednak musiała powiedzieć to głośno. Najemnicy z Middenheim bywali twardzi w walce. Teraz wciąż zajmowali się krasnoludami, jednak za chwilę mogło się to zmienić. Krasnoludy walczyły dzielnie, ale nawet po nich widać było zmęczenie całonocną walką.


Ogr przez cały czas niewiele się odzywał. Helga komunikowała się z nim za pomocą tych samych pomruków, które pomogły jej niegdyś w komunikacji z rannym ogrem z Ostlandu. Tamten biedak leżał trzy tygodnie, pokiereszowany po walce z orkami. Ledwo go uratowano. Ostlandczycy nawet nie marudzili, płacąc za jego leczenie, choć nazwali to „okupem”. Ten najemny ogr nie był jednak z Ostlandu – twierdził, że pochodzi z Marienburga i całe życie służył na różnych okrętach. Dobrze walczył, nie obawiał się nawet nieumarłych. Helga nawet nie martwiła się wysokością jego honorarium. 




Udało im się powrócić na dziedziniec przed świątynią. Niebo zaczynało już szarzeć, zwiastując rychły wschód słońca. Mimo że mury były zrujnowane, ich widok napełnił siostry nadzieją. Musiały jednak stoczyć jeszcze jeden bój - już nie z krasnoludami, które nie wiedzieć kiedy wycofały się z walki, ale z najemnikami z Middenheim. Nie bardzo licznymi, ale z pewnością doświadczonymi w boju.

Pierwsze promienie słońca dodały otuchy Heldze i jej podwładnym. Ruszyły na wroga, jednak nim dotarły do celu, Middenheimczycy sami zdecydowali o odwrocie. Możliwe, że przez ogra, który właśnie wykończył dwóch z nich. Biegał wszak dużo szybciej od ludzi i ruszył do walki wcześniej niż jego chlebodawczynie.
 
Siostry przystanęły, nieco zaskoczone tym ostatnim zwrotem akcji. Helga wzruszyła jednak ramionami.
- Przynajmniej jesteśmy już blisko domu - oznajmiła z uśmiechem. - Wkrótce będziemy mogły go odbudować. Teraz jednak udajcie się na spoczynek. Zasłużyłyście na to.

Słońce wyszło już zza świątyni, zwiastując rozpoczęcie nowego dnia. Pięknego, pogodnego dnia. Przynajmniej dla zwycięzców.

3 komentarze:

  1. Walki w plenerze są chyba najlepsze. Grill, piwo i figurki to chyba najlepsze połączenie na lato.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pozazdrościć. Stołu, ludków i udanej partyjki :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ehhh, powtórzę za Maniex'em - pozazdrościć ....

    OdpowiedzUsuń