26 kwietnia 2016

Figurkowy Karnawał Blogowy, edycja XX - Magia, czyli naprawdę zła księga

W tym miesiącu nawet bez większej spiny wyrabiam się z Figurkowym Karnawałem Blogowym. Tematem jubileuszowej XX edycji jest magia - tako rzekł Czaki, a mnie pozostaje się podporządkować. Ale grając w systemy fantasy to nic prostszego. Wyrobiłam się z tematem, bo znów popełniłam coś niedużego. Nie chciało mi się malować żadnej figurki typowego maga. W sumie z takich magów w kolejce czeka na razie tylko Saruman. Makiety... od miesięcy nie mogę się ogarnąć z jednym małym jeziorkiem, a co dopiero robić coś od zera ;) W końcu uznałam, że kolejny znacznik będzie najlepszą opcją. Zastanawialiśmy się nad różnymi artefaktami, także tymi oryginalnymi z Mordheim, ale w końcu zrobiłam Księgę Varraxa (która może służyć także jako jakaś mniej znacząca demoniczna księga). To książka niebezpieczna, nie bez powodu porzucona w najgłębszych otchłaniach Karak Zorn. Stanowi dowód na to, że magia nie jest nigdy czystą sprawą. Nie ma słodkich czarodziejek, które wyczarowują kwiatki w ogródku i cukier do kawy. Magia zawsze niesie za sobą zagładę, czego najlepszym dowodem są losy zrujnowanej krasnoludzkiej twierdzy.


Z pamiętnika Elsy Reinebach

Al-Kheris, najemny alchemik, nie był lubiany wśród członków naszej wyprawy. Doskonale posługiwał się kilkoma językami, ale nawet bez dziwacznego akcentu jego mowa nie pasowała do naszej z powodu tego, co mówił. Opowiadał o rzeczach dziwnych i niezrozumiałych, czasem na całe zdania pogrążając się jakby we śnie. Zbyt wiele czasu spędzał na medytacji i snuciu mrocznych wizji. Wprawdzie czasem wizje te przydawały się podczas wyprawy, ale nawet wtedy Al-Kheris nie zdobywał przyjaciół. Woleliśmy już, gdy zajmował się swoimi truciznami. Nie tęsknił wtedy za niczyim towarzystwem i nie mówił o zaginionych księgach, które miały dać mu wielką moc. 

Poszukiwacz ksiąg ledwie omiótł wzrokiem imponującą bibliotekę, którą odnaleźliśmy niedaleko kaplicy na poziomie świątyń. To nas zdziwiło, ale w niepokój wprawiło nas dopiero jego ożywienie, gdy po ponad tygodniu zeszliśmy niżej. Wśród zapomnianych grobowców Al-Kheris nie mógł spodziewać się odnalezienia niczego interesującego, a mimo to odłączał się od nas coraz częściej i coraz później wracał do obozowiska. Był przy tym coraz dziwniejszy, coraz rzadziej coś mówił. Powtarzał tylko pod nosem "Varrax, Varrax". W swoich lepszych czasach alchemik wspomniał raz o istocie, która nosiła to imię. Miał to być jakiś demon, przyzwany tylko raz w historii przez szalonego krasnoluda z Karak Zorn. Ów nieszczęśnik po zniszczeniu wszystkiego, na czym mu zależało, popełnił samobójstwo, by osłabić demona. Księga opisująca rytuał przyzwania miała znajdować się nadal gdzieś w twierdzy, ale był to przedmiot tak legendarny, że z trudem mogliśmy uwierzyć w jego istnienie. Nie wiedzieliśmy też, dlaczego Al-Kheris szukał go tutaj, wśród grobowców, ale nasze wątpliwości sprawiały, że jeszcze bardziej zaczęliśmy unikać ponurego alchemika. W dużym stopniu nam to ułatwiał, bowiem jego samotne wyprawy stawały się tak częste, że czasem odnajdywał się jedynie w porze głównego posiłku. Pewnego dnia, na dzień przed decyzją o wyruszeniu w dalsze rejony twierdzy, Al-Kheris zniknął na dobre. 

Wszczęliśmy poszukiwania na rozkaz dowódcy wyprawy. Bez tego rozkazu pewnie odetchnęlibyśmy tylko z ulgą i ruszyli dalej. Sam dowódca uczynił to z obowiązku, bo na pewno nie z sympatii do alchemika. Widzieliśmy w jego oczach, że nie będzie miał pretensji, jeśli nie odnajdziemy zaginionego najemnika. Chyba, że miały by to być jego zwłoki. Zwłoki byłyby najlepsze, po odpowiednim potraktowaniu nie mogliby z nich zrobić pożytku nawet tutejsi nieumarli. 

Szukaliśmy wiele godzin i choć byliśmy pewni, że nic nie znajdziemy, staraliśmy się wypełnić obowiązek należycie. Nawet dla własnej higieny psychicznej, by upewnić się, że wciąż jest w nas współczucie, tak ważny objaw człowieczeństwa. Jednak straciliśmy tylko czas, a zmęczenie dopadło nas jeszcze szybciej niż zwykle, w trakcie bezskutecznego przeszukiwania grobowców. Wycieńczeni daliśmy za wygraną i właśnie wtedy, gdy wracaliśmy do obozu, zdarzyło się coś, co do końca życia będzie nawiedzać mnie w najgorszych snach. 

Szłam za Martinem, potykając się ze zmęczenia. Mój wzrok z trudem radził sobie wśród ciemności, przy ledwie tlącej się latarni. Znałam drogę, więc gdy Martin zniknął mi z oczu, nie wpadłam w panikę. Wiedziałam, że jesteśmy blisko celu, słyszałam głosy pozostałych towarzyszy. Zależało mi tylko na tym, by wreszcie odpocząć, ale w pewnej chwili coś dziwnego przykuło moją uwagę. 

Z pobliskiej komnaty wydobywało się światło. Bardzo przytłumione i blade, bledsze od jakiejkolwiek pochodni czy latarni. W pierwszej chwili mnie nie zaniepokoiło, bo w tunelach trafialiśmy czasem na fosforyzujące grzyby. Poza tym komnatę tę oglądaliśmy już kilka dni wcześniej i nie znaleźliśmy w niej nic prócz kupki kości. Kiedy jednak zajrzałam do niej teraz, tknięta jakimś przeczuciem, ujrzałam coś, czego przedtem tam nie było.

Na wyrysowanym na posadzce kręgu leżała księga. Nieduża, niepozorna, w podniszczonej oprawie. Była otwarta, jakby porzucona okładką do góry. Dziwne światło wydobywało się najwyraźniej spod niej. 

Nie mówiłam nikomu o tym zdarzeniu. Piszę o nim ten jeden raz i więcej nie zamierzam. Pragnę to wspomnienie pogrzebać jak najgłębiej, choć wiem, że koszmar nigdy nie zniknie zupełnie. Przysięgam teraz i przysięgnę raz jeszcze, przed każdym, kto tej przysięgi zażąda - nie wiem, dlaczego w ogóle dotknęłam tej księgi. Nigdy nie dotykałam podejrzanych przedmiotów, znałam ryzyko i wiedziałam, czym to grozi. To stało się bez mojej woli, bez mojej świadomości, jakby we śnie. Ocknęłam się dopiero, gdy księga znalazła się przed moimi oczami, a ja nie mogłam dostrzec żadnych liter, tak silne było światło, bijące od przerażającej, eterycznej twarzy, która wyłoniła się spomiędzy stronic. 

Krzyknęłam głośno i odrzuciłam potworny przedmiot jak najdalej od siebie. Zerwałam się do ucieczki, choć ledwie mogłam wstać, a moje nogi chwiały się z przerażenia. Miałam wrażenie, że prócz mojego krzyku w podziemiach nie słychać żadnego dźwięku. Kilka osób pobiegło mi na spotkanie, ale ja ledwie ich widziałam, nie słyszałam, co do mnie mówili. Milczałam przez wiele godzin, wpatrując się w przerażający mrok. Świadomość wróciła mi następnego dnia, kiedy na dobre opuściliśmy ponure grobowce i zostawiliśmy za sobą wszystko prócz wspomnień, których nie dało się wymazać.

Nie mogłam odpowiedzieć na żadne pytanie i nie odpowiadam na nie do dziś. Nawet, gdybym chciała, nie umiałabym tego opisać. Nie umiem i nie chcę szukać słów na opisanie tej okrutnie wykrzywionej twarzy, tak znajomej i tak obcej, tak podłej, ale i straszliwie cierpiącej,  twarzy uwięzionego już na zawsze alchemika Al-Kherisa.

12 komentarzy:

  1. Złoooooo! Świetna historia, a i sam artefakt nie w kij dmuchał! Dobrze widzę, że to podstawka 20mm?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, zwykła 20mm. Książka miała być zwyczajna i sprawiać niepozorne wrażenie, a do tego nie może być bardzo duża :)

      Usuń
  2. Fajny efekt. Twarz rzeźbiona? Bo przypomina mi bits z pojazdów chaosowych do wh40k :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, gęba to jakaś imperialna. Znalazłam w bitsboksie okaleczoną głowę, która do niczego nie mogła się już przydać, więc za pomocą green stuffu zrobiłam przeszczep twarzy do książki ;)

      Usuń
  3. Świetny pomysł. Taki nietypowy :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetna klimatyczna historia i naprawdę fajny znacznik! Trochę jak Han Solo w karbonicie =P

    OdpowiedzUsuń
  5. Co za historia! I sama księga niesamowita.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie wiem co lepsze historia czy książka? :)

    Brawo!

    OdpowiedzUsuń
  7. Piękna księga, strasznie mało mam takich różnych "coś" ale ponieważ gram w coraz więcej gier to mi się zbiera :).

    OdpowiedzUsuń