8 sierpnia 2017

Figurkowy Karnawał Blogowy, edycja XXXVI - Rany i obrażenia!

W tym miesiącu temat Figurkowego Karnawału Blogowego jest znowu "gadany". Całkiem pasuje mi taka opcja, bo czeka mnie wyjazd, a ogarnianie wszystkiego przed i po zawsze zabiera czas wolny, więc niewiele zdziałam w sierpniu. Ale nic to! Jest poważny temat od Gonza z bloga Black Grom Studio, a brzmi on "Rany i obrażenia, których dostarczyło nam figurkowe hobby". Brzmi groźnie, prawda?  Ale nie wiem, czy większych sensacji tu uświadczycie. Przynajmniej nie z mojej strony, bo kto wie, może Kapitan Hak też napisze jakieś wspominki.



Przyznam, że obecny temat FKB jest dla mnie trudny. Na pewno nieraz zaliczyłam jakieś drobne urazy typu zacięcie się w palec, przewiercenie paznokcia wiertarką modelarską czy przyklejenie się klejem cyjanoakrylowym. Takie wypadki zaliczamy wszyscy i nie ma co o drobiazgach pisać. Zaś bardziej spektakularne... cóż. Jestem kobietą. To znaczy, że po pierwsze, jestem ostrożna, nie funduję sobie niepotrzebnych blizn. Po drugie, mam męża od trudnej roboty ;) I faktycznie, chyba 90% wpadek modelarskich zaliczyłam przed ślubem, bo potem już miał kto pomóc, a przecież mam najlepszego męża na świecie, który pomaga mi zawsze od 8 lat (dziś właśnie mija). To znaczy pomaga dłużej, a mężem jest od ośmiu ;)

Co do typowych urazów modelarskich, pamiętam tylko jeden taki wypadek. To stało się wieczorem... chyba w klasie maturalnej byłam. Czyli już dość dawno. Nie robiłam jeszcze wtedy w figurkach. To znaczy hobby już się narodziło, ale niespecjalnie widziałam swoją przyszłość w malowaniu figurek. Wolałam robić makiety. Zdolności mam do tego średnio przeciętne. Moja pierwsza makieta wyglądała jak front stodoły Chaosu, ale na szczęście nie przypłaciłam robienia jej obrażeniami (na szczęście, bo myłam wtedy ręce po farbach w toluenie...). Niezrażona słabym efektem postanowiłam działać dalej, w ramach skromnych funduszy, jakie wówczas miałam. Kupiłam sobie podstawowe narzędzia do robienia makiet, czyli m. in. zestaw nożyków do tapet i zaczęłam, z różną częstotliwością i różnymi efektami, kroić i sklejać tektury, styropiany, co tam ciekawego wpadło.

Owego pamiętnego wieczora kończyłam już prace i nagle nożyk wymknął mi się z rąk. Odruchowo go złapałam, żeby nie spadł mi na nogi. Niestety równie odruchowo "przytuliłam" ostrze do twarzy, konkretnie do brody, z której natychmiastowo poszła krew. To było bardzo płytkie zacięcie, ale chyba nie muszę mówić, czym jest dla nastolatki pryszcz na twarzy, a co dopiero szrama przez całą brodę. Zagoiło się prędko, ale cienka blizna pozostawała jeszcze przez wiele miesięcy. Obecnie jej nie widać, a ja dziś wiem, że zmarnowałam okazję do zrobienia sobie pierwszego chałupniczego liftingu (tylko w czasach, gdy go kompletnie nie potrzebowałam). Co zabawne, pewien lekarz nie uwierzył mi, że to był wypadek i patrzył bardzo podejrzliwie. Ej, kumam, nastolatki czasem się tną, ale kto, normalny bądź nie, tnie się po gębie?!

Dziś pewnie wzruszyłabym ramionami i wstawiła swoje zdjęcie w tło wszystkich memów z Aryą Stark, dumna z wyjścia cało z serious injury po bitwie. Wszak nie takie blizny mam po rodzeniu dzieci (fakt, że nie na twarzy, więc niewiele osób je zobaczy...). Ale nie ma co się roztkliwiać, tylko przejdźmy dalej, choć niewiele oprócz tego już mam do opowiedzenia.


Pamiętam jedną jeszcze, nietypową wpadkę - budżetowy sprej Bisco, którym prawie wytrułam rodzinę. Miał zastąpić GW Skull White, nawet jakościowo nie był taki zły (choć teraz od lat robimy zapasy podkładu do figurek w... sklepie na ul. Ogrodowej w Muszynie :)). Niby psikałam podkład w garażu (jeszcze mieszkałam z rodzicami), ale nietypowy, bardzo duszący odór poszedł w górę błyskawicznie i doszedł do nosów domowników. Przez chwilę nie było wiadomo, czy rodzina przeżyła ten atak. Jak już się okazało, że wszyscy żyją, to mama omal mnie nie zabiła, więc de facto było podwójne zagrożenie zdrowia i życia. Może to nie rana ani obrażenie, ale było blisko!

Mogłabym jeszcze podciągnąć obrażenia wątroby pod ten temat, ale to czasy klubowo - turniejowe, czyli dawne - obecnie moim najmocniejszym trunkiem jest Warka Radler 0,0% (nie, nie zapłacili mi za reklamę), a wątroba jak nówka sprzed gimnazjum. Nie będę zresztą naciągać bardziej, niż jest to już naciągane. Uznajmy, że więcej grzechów nie pamiętam. Więcej blizn sprzedały mi szczury przez 4 lata ich posiadania, niż hobby przez lat 13 ;) Mam nadzieję, że mimo wszystko miło się czytało. Do zobaczenia w przyszłym miesiącu!

14 komentarzy:

  1. Ha, jak prawdziwy modelarz :)) Ja do lekkich cięć doliczam również niezliczone zniszczone ubrania od chlap, chlap super glue ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To raz mi się zdarzyło ;) a Tomek miał "roboczą" bluzę pochlapaną wikolem.

      Usuń
  2. Oj tak, szczury to takie wdzięczne zwierzęta, które uwielbiają robić sobie zjeżdżalnie z rąk, pleców i ramion... :) A blizny no cóż, wygoją się :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pazury to nic, gorzej zęby... zwłaszcza jak się ma zwierzaka po przejściach ;)

      Usuń
  3. Dzięki za wpis!
    Mycie rąk w toluenie to niezły hardcore. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raz się zdarzyło, nie było innego rozpuszczalnika w domu ;)

      Usuń
  4. Dzieci można spokojnie wciągnąć pod szeroko rozumianą kategorię hobby, więc blizny można uznać awansem :D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, w końcu to też własnoręcznie stworzone ludziki ;)

      Usuń
  5. Straszne hobby, pełne zagrożeń i ran... Mam nadzieję, że uda Ci się uchronić przed nim swe potomstwo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli będzie mieć charakter po mnie, a ja zabronię, to już mamy zapalonego fana ludzików ;)

      Usuń
  6. Rety, ileż to niebezpieczeństw! A z ubermocnych trunków polecam bezalkoholowego Wita Bavaria 0,0% (ale konkretnie: wita, a nie te ich inne niby piwa) :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Fajny test :) Ciekawe, że wszyscy mamy podobne doświadczenia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ludzie mają tendencję do powtarzania błędów innych... nawet jeśli wiedzą, jak to się skończy ;)

      Usuń