17 sierpnia 2017

Figurkowy Karnawał Blogowy, edycja XXXVI - Rany i obrażenia (Kapitana Haka)!

Można by mi zarzucić, że w dotychczasowych edycjach Figurkowego Karnawału Blogowego wymagających modelarskiego wkładu biorę udział sporadycznie, natomiast nie omijam tych edycji, w których jedynym wkładem manualno-intelektualnym jest stukanie w klawiaturę... Obawiam się, że taki zarzut byłby uzasadniony, choć zapewniam Was, że nie czynię tego z premedytacją.

Tak się jednak składa, że obecna edycja (której gospodarzem jest Gonzo z bloga "Black Grom Studio") jest czysto, jakby nie patrzeć, "pisarska", a jej tematem są "rany i obrażenia", jakich nabawiliśmy się w trakcie uprawiania figurkowego hobby. Jako że param się tym procederem już de facto paręnaście lat, dorzucę do tematu swoich parę groszy.

Przeglądając karnawałowe wpisy na "sąsiednich" blogach, co najmniej parokrotnie natknąłem się na opisy przypadków dość drastycznych. Uciętych kończyn i wykłutych oczu, przypadków samokastracji, ani poparzeń 3. stopnia wprawdzie nie było, ale rany cięte szyte na SORze już jak najbardziej...


Muszę Was rozczarować co do mojej osoby. Niestety wbrew obiegowej opinii nie straciłem oka, ręki i nogi w epickich zmaganiach z bitewniakowym hobby, a opaska, hak i drewniana proteza są tylko dla Was na pokaz, jak młoda żona starego Lebowskiego (z tą różnicą, że one nie "narobiły długów na mieście").


Jak sięgam pamięcią, drobne wypadki zdarzały się zawsze i wcale nierzadko. Jakieś drobne nacięcia od nożyków, obtarcia od pilników i papierów ściernych, niekiedy wwiercenia od wiertareczki modelarskiej. Nigdy jednak nie doszedłem do takiej skali pojedynczego obrażenia, by musieć z tym iść np. na zszywanie do szpitala. Parę razy krew ciekła, co mnie wkurzało niemożebnie, bo z reguły wiązało się z przymusową pauzą w pracach, koniecznością opatrzenia rany, poczekania, aż jucha przestanie kapać na obiekt prac modelarskich itp. 

Żadne konkretne wydarzenie nie wbiło mi się w pamięć. Jeżeli już, to ewentualnie takie z udziałem nie tyle moim, co mojego brata. W czasach gdy w kioskach królowały legendarne już nieomal "Gry strategiczne w Śródziemiu", naciął on sobie jakimś scyzorykiem dość konkretnie palec w trakcie prac nad goblinami z Morii. Rodziców wtedy nie było, wieczór, brat w wieku ok. 7-8 lat, trochę się przestraszyłem, jak krew zaczęła lecieć ciurkiem i to na domiar złego nie z mojego palca. Jakoś jednak udało się zatamować krwotok, rana - o dziwo - szybko się zakleiła po mocnym owinięciu opuszka palca taśmą, a żadnej afery z tego potem nie było.


Z moich przypadków przypominam sobie dwa incydenty z udziałem żywicy oraz moich oczu. Za pierwszym razem wypakowywałem z formy gotowy odlew i strzeliła mi w oko żywiczna nadlewka. Co ciekawe, zorientowałem się, że odłamek został pod powieką, dopiero po jakiś 12 godzinach. Niby coś kłuło, ale myślałem, że to po prostu podrażnienie. Spory kawałek żywicy wtedy spod powieki wyciągnąłem. Innym razem żywica z foremki jakimś dziwnym trafem chlapnęła mi w oko. Piekło to niemożebnie i sporo czasu musiałem płukać gałkę oczną. Oczywiście najbardziej się wkurzyłem o przymusowy postój w pracach ;). Pamiętam, że wtedy nawet przeszedłem się do okulisty, który jednakże - po uważnym obejrzeniu gałki ocznej - nie stwierdził na szczęście żadnych trwałych obrażeń na jej powierzchni.


Innym z kolei razem miałem do zapodkładowania jakąś sporą ilość makiet, na którą poszła spora ilość czarnego spreju z puszki. O ile obecnie zakładam do tego typu prac maseczkę lakierniczą i okulary, wtedy lekce sobie BHP ważyłem i efekt po sprejowaniu był taki, że - poza niezbyt dobrym samopoczuciem od sporej ilości oparów rozpuszczalnika użytego w owym spreju - smarkałem na czarno przez jeden, czy dwa dni. Najzdrowsze to na pewno nie było, ale ogólnie nie pierwszy i nie ostatni to raz, kiedy z chemią w czystej postaci ma się w hobby figurkowym do czynienia, niekoniecznie zresztą wdychaną, bo i zdarzyło mi się parę razy zaniedbać zakładanie rękawiczek przy pracach np. z żywicami i też się jakieś motywy w stylu wysuszona, zniszczona skóra zdarzały. W gruncie rzeczy to jednak żadne wielkie obrażenia.


Dla porządku wspomnę jeszcze na zakończenie o szerokiej gamie strat materialnych, nieosobowych, jakich doświadczyłem w trakcie prac modelarskich. Ochlapane klejami, żywicami i farbami ubrania, firanki, zasłony, podłogi, sprzęty domowe - to tylko niektóre z przykładów krajobrazów w postapohobbystycznym świecie.

Minister Zdrowia ostrzega: gry figurkowe szkodzą Tobie i osobom w Twoim otoczeniu.

9 komentarzy:

  1. Ale na oka to Ty uważaj:) Dobrze, że nic poważniejszego z tych starć żywica-oko nie wynikło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też się z tego cieszę... jak mawiają: "więcej szczęścia niż rozumu"! :)

      Obecnie jednak zdałem się na rozum i zakładam do takich prac okulary.

      Usuń
  2. Na drobne skaleczenia polecam klejenie rany klejem cyjanoakrylowym. Umożliwia kontynuowanie pracy praktycznie po kilku sekundach, na dodatek, nie żartuję! - znieczula :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Swego czasu testowałem tę metodę (nie jestem zresztą pewien, czy nie usłyszałem od niej właśnie od Ciebie w SDK), ale szczerze powiedziawszy, po którejś "przerwie" w hobby, zwyczajnie o niej zapomniałem - dziękuję Ci za przypomnienie, gdyż jest to rzeczywiście świetny "life hack" godny zapamiętania - lekarstwo na właśnie to, o czym pisałem, czyli konieczność przerwania prac i opatrywania rany :)!

      Usuń
    2. W sumie to po to ten klej powstał ;)

      Usuń
  3. Ta historia ze smarkaniem na czarno... Mocne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym wypadku również wyciągnąłem odpowiednie wnioski z tej historii i maseczka lakiernicza z filtrem na twarzy idzie w ruch :).

      Usuń
  4. Omal nie zemdlałem jak pisałeś o oczach... SOR to jednak pestka przy możliwej utracie wzroku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam, że nie sądziłem, że moja historia okaże się aż tak szokująca, ale może i dobrze - pójdzie w świat przekaz, że z oczami nie ma żartów :).

      Usuń