Dokładnie 15 lat i miesiąc temu z hakiem, w pierwszy weekend września 2006 r. (gwoli ścisłości, były to dni 2 i 3 września 2006 r.), odbyła się w Warszawie (konkretnie w dużej hali sportowej jednej ze szkół na Ursynowie) spora bitewniakowa impreza organizowana i sponsorowana przez firmę Games Workshop i - jak można się domyślić - poświęcona wyłącznie grom jej autorstwa, a mianowicie: "Wojenny Młot 2006".
Do wspominania
WM2006 właśnie teraz skłoniła mnie po pierwsze wzmianka o tej imprezie w
POniedziałkowym POdcaście odc. 14: Re-Animacja bitewniaków, a po drugie uświadomienie sobie, że od momentu, gdy się odbyła, minęło już bite 15 lat - z jednej strony może to się wydawać czasem niezbyt długim w skali historycznej, jednakże w mojej ocenie świat przez ten czas bardzo się zmienił, również w interesującym nas aspekcie hobbystyczno-bitewniakowym, a i dla mnie (jak i zapewne dla wielu z Was) prywatnie zaszła w tym czasie znaczna liczba zmian w życiu.
O ile się nie mylę, WM2006 był jedną z kilku odsłon tej imprezy w Polsce i zarazem jednym z niewielu bitewniakowych wydarzeń o tak dużym kalibrze, porównywanym z odbywającym się przez dobrych kilka lat "Bazyliszkiem" (dla odmiany posiadającym bardziej "ogólnobitewniakowy" charakter i niezwiązanym z konkretnym producentem gier).
Pierwszy dzień imprezy poświęcony był w całości turniejom i to nie tylko sztandarowych gier firmy GW, takich jak WFB, WH40K, czy LOTR, ale i pomniejszym, jeszcze wspieranym wtedy tytułom, jak "Mordheim". Jako że mnie interesował wtedy wyłącznie ten ostatni tytuł, właśnie turniejowi tej gry na WM2006 poświęcony w całości będzie dzisiejszy wpis. Z perspektywy czasu trochę żałuję, że nie znalazłem wtedy czasu na inne turnieje w kontekście fotograficzno-dokumentacyjnym, ale nie ma co ukrywać, że udział w pięciobitwowym turnieju w realiach Miasta Potępionych po prostu był naprawdę mocno angażujący.
Z kolei w drugim dniu imprezy odbywały się wszelkie maści pokazy, nauki gier, konkursy, promocje sklepów sprzedających produkty sponsora, czy spotkania z pracownikami firmy GW. Również i tego dnia charakterystycznym zjawiskiem była duża różnorodność gier i systemów (wystarczy wspomnieć, że seria tzw. Specialist Games była jeszcze wtedy nadal porządnie wspierana i zadbana, a i ciut starsze gry, już wtedy w zasadzie niewspierane, jak "Man'o'War", czy "Gorkamorka" też miały się nadal całkiem nieźle).
Tematem drugiego dnia WM2006 zajmę się jednak szerzej jutro, a tymczasem wracam do tematu turnieju "Mordheim", w jakim brałem udział w dniu pierwszym całego wydarzenia. Zacząć chyba należy od tego, że turniej był zorganizowany po prawdzie w nieco nietypowy sposób, a ściślej rzecz biorąc, jego organizatorem był nieistniejący już obecnie, a jak dla mnie nieodżałowany (ze względu na inspiracyjną rolę, jaką odegrał dla mnie w początkach mojego bitewniakowania) mordheimowy klub "Treasure Hunters".
Co w tym nietypowego? Otóż turniej odbywał się w Warszawie, natomiast ww. klub miał siedzibę w Krakowie i tak wyszło, że żaden z jego przedstawicieli finalnie nie pojawił się na turnieju. Mimo wszystko impreza się odbyła w sumie bez przeszkód; MiSiO z ramienia klubu TH przygotował "zdalnie" (wtedy to jeszcze nie było popularne słowo ;)) regulamin i sprawował nad całością pieczę organizacyjną, a lokalni bardziej doświadczeni gracze (których imiona niestety zaginęły już w pomroce mordheimowych dziejów :() zajęli się ogarnięciem sprawy na miejscu (w tym sędziowaniem).
Z kolei wsparcie makietowe zapewnił przede wszystkim tzw. "kołchoz komorowski" z Dwalthrimem na czele (wtedy jeszcze zwanym bodajże "Jamajką" - po zdjęciach widać, dlaczego ;)), który wraz z Talarem ("d... wam uratowaliśmy z tymi makietami") przyjechali na turniej samochodem dostawczym, wypełnionym dość znaczną liczbą terenów i blatów, jakie wtedy we wspomnianym "kołchozie" masowo produkowali..
Sam turniej w zasadzie nie wyróżniał się niczym szczególnym. O ile pamiętam, rozgrywano całkowicie standardowe scenariusze podręcznikowe, począwszy od "Wyrdstone hunt" na początek (by się "nachapać" na późniejszą część kampanii), poprzez "Treasure hunt", "Occupy", "Chance encouter" i wreszcie "Street fight" na końcową wyrzynkę. Aż jestem zdziwiony, że to tak dobrze pamiętam - dużo lepiej niż "mądre" rzeczy ze studiów ;), ale tak to już jest, że - cytując wyhaczony w internetach cytat: "czacha dymi... od głupot". Ja grałem orkami & goblinami (rozpiska na trollu) - figurki pomalował mi wtedy młodszy brat (Warboss Krzychu ;)) i ogólnie poszło mi raczej przeciętnie, choć lepiej niż rok wcześniej na "Bazyliszku 2005". Przeciwników z dwóch pierwszych bitew nie pamiętam, ale pamiętam za to, że trzy ostatnie grałem kolejno ze wspomnianym Talarem, Staśkiem "Dwaltirhimem", a ostatni scenariusz z jego bratem.
Z perspektywy czasu, gdy wspominam całe wydarzenie i patrzę na te stare turniejowe zdjęcia, muszę przyznać, że z jednej strony - patrząc przez dzisiejszą optykę - wszystko wydaje mi się przeciętne, czy nawet wręcz paździerzowe (jak na obecne standardy): od samej jakości zdjęć, poprzez figurki i makiety, sztampowe scenariusze, aż po sposób liczenia punktów na zmiętej kartce, natomiast z drugiej strony odczuwam pewną nostalgię i cień tych dawnych emocji oraz dzikiego wręcz entuzjazmu, jaki towarzyszył rozgrywkom. Można na to spojrzeć tak, że mimo ogólnych niedoborów hobbystycznych, człowiek bawił się wtedy lepiej niż przy wielu okazjach w późniejszych "sytych" latach, kiedy to zasoby hobbystyczne były już dużo większe. Daje to trochę do myślenia. I do wspominania.
Zapraszam teraz do obejrzenia galerii zdjęć z turnieju "Mordheim" na WM2006 - zdjęć może słabych jak na obecne standardy (mimo że robionych ówczesnym aparatem cyfrowym, a nie telefonem, czy tosterem lub wręcz ziemniakiem), ale poniekąd oddających ducha tamtych pamiętnych wydarzeń.